blog rowerowy

Wpisy archiwalne w kategorii

50-100km

Dystans całkowity:10143.46 km (w terenie 1581.50 km; 15.59%)
Czas w ruchu:417:18
Średnia prędkość:22.03 km/h
Maksymalna prędkość:77.00 km/h
Maks. tętno maksymalne:201 (101 %)
Maks. tętno średnie:183 (93 %)
Suma kalorii:159481 kcal
Liczba aktywności:161
Średnio na aktywność:63.00 km i 2h 53m
Więcej statystyk

7 - Wysoki Kamień, kompletny brak sił

d a n e w y j a z d u 57.53 km 20.00 km teren 04:04 h Pr.śr.:14.15 km/h Pr.max:73.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: kcal Rower:Accent Tormenta
Niedziela, 11 lipca 2010 | dodano: 15.07.2010

Właściwie to już ósmy dzień naszego pobytu w Karkonoszach. Wczoraj jednak prawie cały dzień siedziałem w pensjonacie. Po piątkowej super ostrej pizzy mój żołądek się zbuntował i kompletnie się rozstroił, więc sobotnią wycieczkę musiałem odpuścić:(
Dziś mimo, że nie czułem się jeszcze idealnie pojechałem, nie mogłem stracić następnych podjazdów, zjazdów, widoczków...
Na początku wspinamy się na Wysoki Kamień (1058m n.p.m.).

Pod koniec robi się stromiej, pojawiają się duże kamienie, rower nie chce jechać w górę - musimy chwilkę podprowadzać.

Podejście dało mi trochę w kość, dodatkowo dziś jest ciepło jak w piecu... Lubię takie upały, ale nie w górach. Chwilkę odpoczywamy i kierujemy się w kierunku kopalni kwarcu. Międzyczasie robimy fotki na ogromnych kamulcach

Dojeżdżamy do kopalni, ciekawy obiekt.

Cały czas odstaję mocno od grupy, wczorajsze żołądkowe ekscesy dały mi nieźle w kość. Po dłuższym podjeździe następna, krótsza przerwa

Przed polaną Izerską kończę swoje męczarnie, zjeżdżam sam do Świeradowa. Droga do Szklarskiej prawie cały czas pnie się delikatnie ku górze, najgorsze jest pierwsze 8km.. Odcinek 20km przejeżdżam z aż 3 przerwami.

Przed Zakrętem Śmierci zjeżdżam w lewo i odpoczywam przy widoczku. Niby nic szczególnego, ale obumarłe drzewa na pierwszym planie tworzą fajny efekt.

Wieczorem jedziemy z Łasicem na pociąg. Niechętnie wyjeżdżam, chętnie bym jeszcze trochę pojeździł po górach. Tak wozi się roweru w PKP:)

Podróż strasznie się dłuży, ludzie jest o wiele więcej niż w niedziele tydzień temu...
Wypad do Szklarskiej Poręby lekko mówiąc był niesamowicie udany, oby częściej!


Kategoria ze zdjęciem, Szklarska Poręba 2010, s10, ro, góry, 50-100km

4 - Studenov, Nad Kotelní jámou, Špindlerův Mlýn

d a n e w y j a z d u 86.56 km 30.00 km teren 06:20 h Pr.śr.:13.67 km/h Pr.max:77.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: kcal Rower:Accent Tormenta
Środa, 7 lipca 2010 | dodano: 13.07.2010

Start o 10 i znów zaczynamy od podjazdu, tym razem 6km do Jakuszyc, potem szybko w dół do Harrachova. Za miastem wspinamy się na Studenov (930m n.p.m.). Na początku stromo, ale po asfalcie.

Asfalt po paru kilometrach znika i pojawia się szuter z kamyczkami, trochę gorzej się podjeżdża, bo robi się dodatkowo coraz stromiej. Muszę "przepychać" pedały zamiast młynkować. Wiadomo co sobie myślę - "Czemu idioto kupiłeś kasetę 11-28?!". Mimo bólu łydek wjeżdżam bez wypinania z pedałów. Na górze jest zimniej więc zakładam kurtkę. Teraz krótki zjazd i znów pod górę. Kierujemy się na Labská boudę(?).

Koło boudy jest drewniany dzwon

Wchodzimy na ścieżkę z zakazem jazdy rowerami. Tam gdzie da się jechać i nie ma ludzi to wolno :) jedziemy. Podjazd jednak przerasta mnie, brakuje mi przełożeń. Podchodzimy razem z Olą, Łasic z Marcinem próbują jechać:)

Gdy robi się łagodniej też wsiadam na siodełko. Przed szczytem robimy alumex'ową fotkę...

Rower też się załapał

Chwila w dół, odwiedzamy bunkier, ale nic ciekawe oprócz smrodu i śmieci nie było

Jeszcze trochę marszu i dochodzimy (w sumie po części podjeżdżamy) do zjazdu serpentynami, stromego, szybkiego - jednym słowem - PRZEŚWIETNEGO!

Podbijam swój dotychczasowy Vmax na 77kmh. Przy hamowaniu czuję smród palonych klocków, zresztą nie pierwszy raz...
Znajdujemy się w Špindlerůvym Mlýnie. Przez miasto płynie strumyk z pięknymi kaskadami.

Jemy obiad (w moim przypadku jak to na kolarza przystało makaron z sosem ;D). Łasic chce zobaczyć wodospad od dołu, który oglądaliśmy od góry (:P) więc podjeżdżamy wzdłuż strumyka, ale jest zakaz jazdy rowerami. Chwila odpoczynku na trawienie, nie najlepiej czułem się po obfitym posiłku. To co podjechaliśmy teraz trzeba zjechać. Następny cel - przełęcz karkonowską (1200m n.p.m. - taka wysokość jest po stronie czeskiej) od strony czeskiej. Trochę podjazdu, potem krótki zjazd w terenie i znów podjazd już główną szosą.

Znacznie łatwiej niż po naszej, lepszej stronie. Na przełęczy nawet nie robimy odpoczynku i zjeżdżamy polskim asfaltowym zjazdem. Tym razem włączam przycisk bezpieczeństwa i nie przekraczam 60kmh. Nie zjeżdżamy do Przesieki, ale odbijamy na skrzyżowaniu w lewo. Na szybkim, kamienistym zjeździe (jechałem wtedy około 55kmh) łapię snejka. Robimy pitstop, spieszę się, bo owady strasznie atakują. Krążąc po okolicznych lasach docieramy do Szklarskiej Poręby.
Trasę oceniam na 4, jak dla mnie za dużo chodzenia, zjazdy fajne, parę technicznym i dużo ultraszybkich drogami. Po czterech dniach mocnej jazdy czuję się "trochę" zmęczony...
Przewyższenia - 2250m


Kategoria 50-100km, góry, ro, s10, Szklarska Poręba 2010, ze zdjęciem

2 - Szrenica, Harrahov, Jizerka, Orle

d a n e w y j a z d u 88.58 km 40.00 km teren 05:34 h Pr.śr.:15.91 km/h Pr.max:70.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: kcal Rower:Accent Tormenta
Poniedziałek, 5 lipca 2010 | dodano: 12.07.2010

Z tego co słyszałem dziś planujemy zdobyć Szrenicę (1362m n.p.m.). Jestem nastawiony do tego trochę sceptycznie, ponoć ma być bardzo stromo i po bruku. Po wczorajszym podjeździe pod przełęcz trochę żałuję, że zdecydowałem się brać w góry kasetę 11-28... Czy ja na pewno chcę przez 5km iść z buta?
Ruszamy z pensjonatu o 9:45, Ola zapomina dowodu i musi się wrócić. Patrzę na szczyt z lekkim zniechęceniem.

Gdy Ola wraca podjeżdżamy drogą w stronę Jakuszyc, noga nie chce za bardzo pedałować, ale jako tako trzymam się grupy. Zajeżdżamy trochę za daleko, bo prawie aż pod Jakuszyce, więc zjeżdżamy jakieś 3km. Na samym starcie mamy dodatkowe 150m przewyższeń:) Już odpowiednią drogą dojeżdżamy do naszego podjazdu i tu totalne zdziwienie - zakaz wjazdu rowerami.

Po krótkich negocjacjach z panią sprzedającą bilety wchodzimy pieszo, trochę szkoda, bo nawet nie spróbuję podjechać. Stromizna jednak jest tak spora, że nie wiem czy bym podjechał nawet 500m.

Momentami gdy robi się bardziej płasko jedziemy. Do schroniska docieramy w niecałą godzinę, przekonuję się, że jednak lepiej podjeżdżać, bo taszczenie roweru pod górę jest cholernie trudne, szczególnie dla łydek.

Idziemy jeszcze trochę w górę, potem kawałek po płaskim, bo jest zakaz jazdy rowerami. Gdy wsiadamy na rowery zauważamy w oddali jakiś samochód więc nie ryzykując jeszcze na chwilę schodzimy.


Odbijamy w prawo i teraz mocno w dół:) Rowerzystów znacznie więcej, zjeżdżamy przeważnie asfaltami, ale trafiają się też odcinki szutrowe.

Do drogi Jakuszyce->Harrachov mamy przeważnie w dół, ale są też krótkie, aczkolwiek momentami strome podjazdy.

Docieramy do niej szybko i teraz w dół do miasta. Głodni szukamy sklepu co wcale nie jest taką prostą sprawą. Po długich poszukiwaniach znajdujemy spożywczy. Jemy i dalej w drogę. Chcę zobaczyć mamucią skocznię, więc zjeżdżamy w dół, a następnie kawałek w górę (14%).

Ze skoczni jakimś cudem cały czas mamy w dół, ale za Harrachovem zaczyna się już długi podjazd. Mijamy malutkie pole golfowe

Po asfaltowym podjeździe kawałek w dół technicznym zjazdem w terenie, miodzio! Na zdjęciu zbyt skomplikowanie to nie wygląda, ale wcześniej było znacznie ciekawiej.

Znów asfaltowy podjazd, ale znacznie łagodniejszy. Dojeżdżamy do mostu kolejowego na który oczywiście wspinamy się. Gdy jesteśmy na górze zaskakuje nas przejeżdżający pociąg. Trochę strachu się najedliśmy...


W dalszym ciągu podjeżdżamy, tym razem szutrem na Jizerkę, na której nawet się nie zatrzymujemy. Międzyczasie na zjeździe (już na Jizerce) pod koszulkę wlatuje mi osa. Na dole rozpinam koszulkę, a ona sobie odlatuje jak by nigdy nic...

Z Jizerki kierujemy się ku Stacji Turystycznej "Orle" mijając pod drodze parę strumyków, mostków i świetny zjazd po kamieniach:)

Podchodzimy na Granicznik (870m n.p.m.), a zjazd to czysta technika, udaje mi się zjechać w całości. Na "Orle" robimy przerwę na naleśniki i racuchy. Łasic zaplanował kółko (około 15km). Nic ciekawego, jak to zawsze na takich pętlach bywa. Długo w dół, ale trzeba było kręcić, a następnie mocny podjazd po kamieniach.


Robi się późno więc udajemy się do Szklarskiej Poręby drogą wzdłuż torów cały czas w dół:)

Przewyższenia (z GPS Marcina) - 1730m bez podejścia pod Szrenicę


Kategoria 50-100km, góry, ro, s10, Szklarska Poręba 2010, ze zdjęciem

1 - mocne zapoznanie z górami...

d a n e w y j a z d u 52.28 km 27.00 km teren 03:25 h Pr.śr.:15.30 km/h Pr.max:54.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: kcal Rower:Accent Tormenta
Niedziela, 4 lipca 2010 | dodano: 12.07.2010

...czyli zaczynamy od podjazdu pod Przełęcz Karkonoską (1198m.n.p.m.).
Po calutkiej nocy spędzonej w pociągu, nie do końca przespanej wysiadam z Łasicem w Szklarskiej Porębie kilka minut po 11. Podjeżdżamy do pensjonatu, robimy zakupy, rozpakowujemy się i już o 13 jesteśmy na rowerach. Plany na dzisiaj bardzo ambitne - podjazd po przełęcz (najtrudniejszy podjazd szosowy w Polsce).
Na początek przyjemny zjazd do Piechowic i tam zaczynamy podjazd.

Póki co fajnie, jakoś pod górę jadę, co chwilka krótki zjazd. Chcieliśmy ominąć Przesiekę i robimy mały skrót przez co lądujemy na chwilkę w terenie. Niestety nie da się przejechać i trzeba zsiąść, czyli mój cel na dziś nie osiągnę. Prawdziwy podjazd zaczyna się jednak za Przesieką. Stromiznę odczuwam bardzo, przełożenie 22-28 starcza, ale nie jest łatwo. Po kilkuset metrach wypłaszczenie pewnie na jakieś skromne 10-12%. Rower dziwnie lekko jedzie. Upał nieźle daje w kość, ściekający z twarzy pot trochę mnie irytuje.

2km do końca podjazdu i robi się coraz ciężej, chyba więcej procent, znacznie więcej. Na przełęcz jednak wjeżdżam już bez zatrzymania. Satysfakcja ogromna:)



Chwilka odpoczynku i wspinamy się jeszcze wyżej czerwonym.

Po wcale nie łagodniejszym podjeździe niż tym pod przełęcz odbijamy na zjazd, z początku bardzo kamienisty.


Trochę trzeba schodzić, ale w większości jakoś zjeżdżam. Kamienie zamieniają się w przyjemny szuterek, licznik przez najbliższe minuty cały czas wskazuje >50kmh. Banan z twarzy nie znika mi nawet na chwilę :D

Łasic wymyśla jakiś miks szlaków, trochę korzenia, trochę kamieni, trochę szutrów, trochę strumyków - generalnie bardzo przyjemnie. Zaliczam pierwszą, niegroźna górską glebę. Na szczęście po za obtarciami nic strasznego się nie stało.


Czuję, że plecak jest coraz lżejszy więc trzeba zjeżdżać do Szklarskiej po wodę i tym samym zakończyć dzisiejszą jazdę.


Kategoria 50-100km, góry, ro, s10, Szklarska Poręba 2010, ze zdjęciem

Aglomeracja Warszawska

d a n e w y j a z d u 63.46 km 4.00 km teren 02:24 h Pr.śr.:26.44 km/h Pr.max:64.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1900 kcal Rower:Accent Tormenta
Sobota, 3 lipca 2010 | dodano: 03.07.2010

Po niezbyt długiej nocy z samego rana pojechałem zawieść bagaże (torba trochę ważyła) do Marcina. Z powrotem trochę na około. Po zmianie suportu migiem pojechałem na Dereniową po dętkę, łatki, wkładki do hamulców i rogi. Na Puławskiej zrobiłem parę długich sprintów.
4053km


Kategoria 50-100km, coś nowego, ro, s10, samotnie

2 Sopot - maraton + wyjazd

d a n e w y j a z d u 54.33 km 33.00 km teren 02:39 h Pr.śr.:20.50 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: kcal Rower:Accent Tormenta
Niedziela, 27 czerwca 2010 | dodano: 12.07.2010

W nocy za długo nie pospałem, ale rano czułem się wypoczęty. Co z tego jak i tak nie miałem ani kasku, ani numerka startowego. Plan miałem taki, aby choćby przejechać trasę mini spokojnym tempem nie ścigając się z nikim. Po wczorajszej jeździe wiedziałem, że nikt na maratonie nie będzie się nudzić. Przed startem zawodników pojechałem jeszcze do serwisu, aby skontrowali mi tylne koło bo porobiły się małe luzy, wszystko za free mimo, że nie startowałem w zawodach, dzięki:) Atmosfera w miasteczku bardzo przyjemna. Po wystartowaniu wszystkich zawodników (trzy dystanse) poczekałem jakieś 3-4minuty, pogadałem z gościem w stoisku i spokojnie ruszyłem. Ku mojemu zdziwieniu zawodników z dystansu mini dogoniłem już po około 2km na podjeździe pod wczoraj wspomnianą górkę ze stokiem narciarskim. Wszyscy szli, a ja wolniutko jadąc bez problemu ich wyprzedzałem. W tym momencie obudził się mój duch walki i zacząłem wszystkich pokolei wyprzedzać, wyprzedzać i wyprzedzać aż do końca trasy. Jak się spodziewałem do końca maraton był poprowadzony prześwietnie, nie było żadnego płaskiego odcinka. Wszystko zjechałem i podjechałem (za wyjątkiem końcówki jednego podjazdu, ale nie było jak wyminąć spacerowiczów z rowerami). Na serpentynach zjazdowych nawet nieźle kładłem rower i osiągałem niezłe prędkości, trochę mnie to zdziwiło, bo w Nidzicy miałem spore opory z tymi ostrymi zakrętami na zjazdach. Za drugim bufetem (w przeciwieństwie do innych zawodników nie zatrzymywałem się) spojrzałem na licznik i się zdziwiłem, bo wskazywał już 25km, myślałem, że trasa mini będzie miała jedynie 22. Okazało się, że 33, bardzo się ucieszyłem, im więcej tym lepiej. Myślałem o zjeździe na medio (42km), ale ktoś powiedział, że to jest tylko druga pętla, więc odpuściłem, nie ma sensu jechać drugi raz tego samego. Ostatni kilometr to zjazd, szybki i jak dla mnie zdradliwy. Tak jak wczoraj nie wyrabiam się w jednym zakręcie i wypadam z ścieżki, ale na szczęście wyhamowuje i nie lecę na dół, a pani fotograf w porę ucieka na bok. Na mecie wyprzedzam jeszcze jednego zawodnika. Jego czas to 1.37, ja odejmuję sobie jakieś 3-4 minuty, czyli mam 1.33 co daje mi około 75-80 miejsce na 408. Gdyby mnie nie hamowali poprzedzający mnie zawodnicy było by znacznie lepiej, ale i tak nie jest źle.
Podsumowując
trasa maratonu - najlepsza jaką kiedykolwiek jechałem
organizacja - niezła, oznakowanie - ok, miasteczko - też ok
bufety i posiłek regeneracyjny - nie wiem bo nie skorzystałem
pogoda - świetna
Po maratonie jedziemy na pizzę, następnie na pole namiotowe, szybkie pakowanie i trzeba jechać. Mam chwilę do odjazdu pociągu więc udaję się na chwilkę na plażę. Podróż mija szybko i przyjemnie, z Malborka do Sztumu już jadę rowerem...





Kategoria 50-100km, ro, s10, morze, ze zdjęciem

1 Sopot - zwiedzanie Trójmiasta

d a n e w y j a z d u 68.33 km 5.00 km teren 03:20 h Pr.śr.:20.50 km/h Pr.max:61.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: kcal Rower:Accent Tormenta
Sobota, 26 czerwca 2010 | dodano: 12.07.2010

Po maratonie w Lublinie planowalem parę dni regeneracji, następne tygodnie zapowiadają się mocne i ciekawe. Z trzech dni wyszło aż pięć, ale wpłynęło na to wiele czynników. W sumie to te pięć dni to był jeden wielki trening wytrzymałościowy z tym, że bez żadnego sportu:)
Pociąg do Sopotu z jedną przesiadką w Warszawie miałem bardzo wcześnie, bo o 5.50, dodatkowo wieczorem się nie spakowałem. Po krótkich wyliczeniach wyszło mi na to, że najlepiej będzie w ogóle się nie kłaść spać, bo potem nie wstanę, a dwie godziny snu w tą czy tamtą... Temperatura rano przyjemna, podróż minęła również przyjemnie, w Sopocie byłem dopiero po 13. Na dworcu czekał już na mnie Pszczoła. Pojechaliśmy na pole namiotowe zostawić moje rzeczy, szybko ogarnąłem się i w drogę, najpierw coś zjeść. Potem zaliczyliśmy ścieżkę rowerową przy samym morzu na której panuje straszny ruch...rowerów i rolkarzy. W drodze powrotnej zaczepił mnie Brytyjczyk, który nie wiedział jak dojechać do Sopotu, jechaliśmy tam więc zaproponowałem mu jazdę za nami. Parę razy mocno przyciskałem, ale trzymał się dzielnie. W Sopocie chciał mi zapłacić za pomoc, ale grzecznie odmówiłem. Na wcześniej wspomnianej ścieżce urządziłem sobie mały rajd:) Potem skoczyliśmy odpocząć na plażę gdzie przesiedzieliśmy aż półtorej godziny. Mozolnie i niechętnie musieliśmy się zbierać, bo robiło się późno. Obraliśmy kierunek na biuro zawodów skandii, Pszczoła wszystko załatwił, ja niestety nie, bo zapomniałem kasku, więc z jutrzejszego maratonu nic raczej nie wyjdzie. Cały dzień miałem ochotę pojeździć po okolicznych lasach, czyli śmignęliśmy na objazd kawałka trasy jutrzejszego maratonu. Na (chyba) najwyższą górkę ze stokiem narciarskim podjechałem dwa razy. Nie no, lasy są świetnie, zjazdy, podjazdy, kręte odcinki, dla mnie to jest po prostu bajka. Z lasu szybko zjechaliśmy na pole namiotowe i to był koniec jazdy na dziś, ale nie koniec atrakcji:D


Kategoria 50-100km, ro, s10, morze

Mazovia MTB Marathon - Lublin

d a n e w y j a z d u 59.28 km 55.00 km teren 03:08 h Pr.śr.:18.92 km/h Pr.max:54.50 km/h Temperatura: HR max:198 ( 98%) HR avg:171 ( 85%) Kalorie: 3157 kcal Rower:Accent Tormenta
Niedziela, 20 czerwca 2010 | dodano: 21.06.2010

Dawno się nie ścigałem, więc wypadało się sprawdzić na jakimś maratonie. Wybór padł na Lublin, termin mi pasował, trochę daleko, ale udało mi się znaleźć transport.
W niedzielę pobudka około 5:30, wyjazd przed 7. Do Lublina docieramy szybko bo w niecałe 2h. Pogoda nie zachęca do wyjścia z samochodu, cały czas mży i nieprzyjemnie wieje. Na szczęście temperatura jest akceptowalna. Przed 10 przyjeżdżają: Ewa, Arteq, Adam, Tomek. Spotykam też Grzegorza z Welodromu, ale nie mogę znaleźć Tomka. Deszcz coraz bardziej zaczyna padać. Do sektora wchodzę po 11 i jestem prawie na samym końcu. Coś czuję, że to nie będzie mój dzień, nie cierpię mocnego startu jak jestem mokry i schłodzony, a poza tym to błoto, ale o tym później. 20 minut po 11 start mojego- trzeciego sektora, wyjątkowo spokojny, to dobrze, więc przeciskam się jak najszybciej do przodu. W jazd do lasu i błoto, ale takiego się nie spodziewałem, głębokie, i ogólnie takie nie fajne. Trochę się boję o moje zdolności techniczne, które wydawało mi się, że równają się zeru. Wszyscy przede mną kręcą kółeczka, wywalają się, a ja o dziwo jadę (!), co prawda tylny Racing Ralph trochę sobie ucieka, ale nie jest tak źle. Po 20 minutach doganiam Tomka, z którym będziemy się przez najbliższy czas nawzajem wyprzedzać. Po 10km czuje się pewniej w takich warunkach więc zaczynam mocniej cisnąć i Tomka już nie widzę. Ciężko się wyprzedza w takich warunkach, przeważnie jest jeden rozsądny tor jazdy, więc zawodnicy niejednokrotnie blokują mnie. Jedzie mi się zaskakująco dobrze, do czasu, gdy zaczyna mnie strasznie boleć (a raczej kuć) brzuch. Muszę trochę odpuścić, ale koła zawodnika przede mną nie puszczam. Na szczęście po 10 minutach ból mija i sukcesywnie wyprzedzam i doganiam grupki. W pierwszym bufecie łapię szybko dwa batony i izotonik, który wywalam, bo przypominam sobie, że w plecaku mam swój własny. Niestety tutaj pojawia się odcinek - jakieś 500metrów gdzie trzeba poprowadzić rower, jacyś chojracy próbowali jechać, ale wszyscy rezygnowali. Na zjeździe już jedziemy, szybko jedziemy i czuję, że klocków mam coraz mniej. Odcinki asfaltowe przeważnie ciągnę jakieś grupki, lub uciekam i doganiam inne. Następny długi zjazd po drodze mocno ciśniemy z zawodnikiem, niecałe 55kmh, w tym momencie przypomniałem sobie, że nie mam już w ogóle hamulców, sic, co ja teraz zrobię? Coś kombinuję ze spowalnianiem roweru butami, co nie jest łatwe na dziurawej drodze i przy takiej prędkości. Na szczęście udało się i jedziemy dalej. Na rozjeździe mega/giga zastanawiam się przez chwilę, ale brak klocków przekonuje mnie do skręcenia w prawo czyli na mega. Przed drugim bufetem znów zaczyna mnie boleć brzuch, o wiele mocniej niż ostatnio. Muszę trochę zwolnić, wyprzedza mnie parunastu zawodników, a ja tracę parę cennych minut. Boli mnie tak bardzo, że aż zastanawiam się czy nie zrezygnować z jazdy, ale nie po to tu przyjechałem taki kawał. Po bufecie, na którym biorę żel ból ustępuję, a ja biorę się za odrabianie strat. Czy wspominałem, że wyprzedzam tam Marcina? Nie wygląda najlepiej, po wymianie paru zdań już wiem dlaczego. Trochę mnie podbudowuje ten fakt i uciekam mu czym prędzej. Manetki działają ze sporym opóźnieniem i z bardzo małą precyzją (nieraz gdy manetka wskazywała 5 jechałem na 2), linki totalnie uwaliły się błotem. Podczas połączenia trasy mega z fit zaczynają się problemy, bo fitowcy jeszcze jadą, a raczej prowadzą rowery. Kulturalnie puszczają nas, ale niektórzy jadą bardzo nieprzewidywanie po błotku. Nie wspominam w ogóle o błocie, bo zdążyłem się już przyzwyczaić, czułem się w miarę pewnie: ) Przy wjeździe do lasu prawie wjeżdżam w drzewo, ledwo co (nogami) wyhamowałem. Przy tabliczce 8km do mety zaczyna się prawdziwe błoto, na którym zaliczam jedyną na całej strasie glebę, a dokładniej piękne OTB. Ręce wpadły mi w błoto, aż po nadgarstki, więc było miękko :D Myślałem, że taka masakra będzie aż do mety, ale po 5km wjeżdżam na ścieżkę okrążającą zalew. Mimo, że jadę dużo ponad 30kmh dogania mnie jakiś zawodnik, myślę „będzie walka na finiszu”. Jakieś 300mietrów przed metą opadam kompletnie z sił, chcę go przepuścić, ale okrzyki Tomka „Dawaj Janek, dawaj” zmotywowały mnie i uciekłem mu trochę, dzięki… Na samej mecie prawie wjeżdżam w zawodniczkę z fita, krzyczę lewa wolna, a ona nic. W ostatniej chwili skapnęła się o co chodzi i zjechała. Szybko wypinam się z pedałów i mocno hamuję przed barierkami.
Strata do czołówki ogromna, ale oni jechali po nierozjeżdżonym błocie. Trochę mnie zdziwiło, że Tomek był już na mecie, ale jak się okazało zerwał łańcuch i wycofał się. Trochę szkoda, bo chciałem zrewanżować się za Nidzicę. Dziś zapunktowałem najwięcej dla teamu, przede mną był tylko Antonii (Blantek?), z którym jeszcze nie miałem przyjemności zamienienia słowa. Objechał mnie jednak jedynie na dwie minuty.
Organizacja bardzo dobra, trasa świetnie oznakowana, ciast i kanapek jak zwykle dużo, trasa bardzo monotonna (błoto, błoto, błoto), ale był to dobry sprawdzian techniczny i psychiczny. Jedynie umiejscowienie pierwszego bufetu nie najlepsze, nie można było go przestawić na drogę 100 metrów wcześniej? Karczerów trochę za mało (4), kolejka ogromna więc wskakuję z rowerem do ciepłego zalewu :)
Ogólnie jestem zadowolony z jazdy, bez kryzysów, co prawda przez podwójny ból brzucha straciłem parę miejsc, ale nie ma tragedii. Moja technika jazdy w błocie mnie miło zaskoczyła. Na mecie nie czułem się strasznie zajechany, gdyby nie hamulce z chęcią pojechałbym giga, cóż, następnym razem. Najważniejsze, że sektor utrzymany...
Jak ktoś przebrnie przez ten cały tekst to GRATULUJĘ!
Czas - 03:08:38
Open - 85/380 (02:27:24)
M1 - 10/33 (02:29:57)
hz0% fz21% pz79%



Kategoria 50-100km, ro, s10, zawody, ze zdjęciem

szkoła

d a n e w y j a z d u 55.00 km 0.00 km teren h Pr.śr.: km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: kcal Rower:Szkolniak
Piątek, 11 czerwca 2010 | dodano: 11.06.2010


Kategoria s10, 50-100km, samotnie, szkoła, tornado:)

upał

d a n e w y j a z d u 66.47 km 0.00 km teren 02:58 h Pr.śr.:22.41 km/h Pr.max:48.50 km/h Temperatura:30.0 HR max:149 ( 74%) HR avg:112 ( 55%) Kalorie: 1397 kcal Rower:Accent Tormenta
Środa, 9 czerwca 2010 | dodano: 09.06.2010

Po powrocie z długiego weekend zmęczenie z 4 dni jazdy (w tym trzech mocnych) skumulowało się, mięśnie zaczęły mnie boleć, a ja czułem się zmęczony. W związku z tym podczas tego tygodnia odpuszczam sobie i jeżdżę spokojnie. Nie chciało mi się zmieniać opon na terenowe więc dziś raz jeszcze do znudzenia szosa. Pogoda od rana bardzo letnia, gorąco, słonecznie - świetnie. Pojechałem do Góry Kalwarii przy okazji trochę świadomie błądząc:) Tętno momentami miałem ekstremalnie niskie, 95-105;D Mówią, że fala jest niższa niż ta w maju, ale wg. mnie jest bardzo podobnie. Jak by mało było z tą Wisłą, to dodatkowo po ostatnich ulewach pola są w wielu miejscach pozalewane. Przed Sierzchowem zrobiłem sobie mały przystanek na uzupełnienie kalorii, bo zapomniałem czegokolwiek do jedzenia.


Kategoria sliki, samotnie, 50-100km, s10