blog rowerowy

Wpisy archiwalne w kategorii

zawody

Dystans całkowity:837.32 km (w terenie 578.07 km; 69.04%)
Czas w ruchu:40:45
Średnia prędkość:20.55 km/h
Maksymalna prędkość:55.00 km/h
Maks. tętno maksymalne:205 (103 %)
Maks. tętno średnie:189 (95 %)
Suma kalorii:24223 kcal
Liczba aktywności:15
Średnio na aktywność:55.82 km i 2h 43m
Więcej statystyk

Puchar Mazowsza XC Kopa Cwila

d a n e w y j a z d u 18.13 km 18.00 km teren 01:08 h Pr.śr.:16.00 km/h Pr.max:49.00 km/h Temperatura: HR max:205 (103%) HR avg:189 ( 95%) Kalorie: 1324 kcal Rower:Accent Tormenta
Niedziela, 12 września 2010 | dodano: 15.09.2010

Start w XC trochę zlekceważyłem. Godzina jazdy na maksa? Parę podjazdów? Żaden problem, powinno był krótko i lekko. Dlatego pozwoliłem sobie na dobre nawodnienie organizmu wczoraj izotonikami i nie tylko. Wszystko jak się później okaże to był JEDEN, WIELKI błąd. Miała być sielanka, a była rzeź... ale może zacznijmy od początku
Po krótkiej rozgrzewce ustawiam się na starcie w drugiej linii. Chwila na sprawdzenie listy obecności i jedziemy, zdecydowanie za mocno. Próbuję się utrzymać, ale coś ciężko mi to idzie. Na początku stromy podjazd po którym następuje zjazd w stronę dolinki, schody (bądź jak kto wolał, można było objechać bokiem, ale nadrabiało się z 20m), strumyczek i seria paru ostrych zakrętów gdzie przeważnie odpoczywam. Po zakrętach prosty odcinek, dojeżdżamy aż do samej Puławskiej, hopka, mocny zakręt i jazda w stronę kopy. Znów podjazd - łagodny, ale z zakrętami, przy czym ostatni robi się ciężki do pokonania. Zjazd na sam dół i bokiem do następnego podjazdu, zjazd, podjazd, zjazd, podjazd, zjazd. Paręset metrów po płaskim aż do mety i od nowa - tak w wielkim skrócie. Podjazdy przeważnie strasznie strome (niektóre truchtem podbiegam), a zjazdy szybkie. Pierwsze trzy kółka ciężko mi się jedzie. Wyprzedzam dwóch zawodników i to by było na tyle ścigania się. Na czwartym czuję, że meta coraz bliżej więc siłą woli przeciskam pedały. Przy wjeździe na ostatnie kółko dogania mnie pierwszy zawodnik z WKK i dostaję dubla. Ostatnie, piąte okrążenie jadę już na luzie, bo za mną nikogo, przede mną też.
Totalna porażka. Puls średni jak dla mnie najwyższy jaki miałem kiedykolwiek, że o maxie już nie wspomnę. Na pocieszenie mam przynajmniej fajne fotki:)
W elicie wygrywa Tomasz Szala z WKK, brak Kasii, którą przypadkiem spotykam. Mocno poobijana Gosia wygrała w juniorze młodszym. W Welodromie też mieli jakieś pucharek, chyba Jarka. Gratulacje!



Kategoria 0-25km, ro, s10, zawody, ze zdjęciem

Tour de Kopyto 2010

d a n e w y j a z d u 0.07 km 0.07 km teren 00:02 h Pr.śr.:2.10 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: kcal Rower:Accent Tormenta
Sobota, 11 września 2010 | dodano: 13.09.2010

Szkoda, że nie miałem pulsometru, bo pewnie na starcie miałem puls z 250 uderzeń/min - takie były emocje! Na linii startu zjawiło się ośmiu, bądź siedmiu nieustraszonych kolarzy. Gwizdek sędziego - Sławka i wystartowaliśmy, ale z jaką vervą. Próbowałem za wszelką cenę nie dogonić Artka i Adriana, który (nie oszukujmy się) stójkował. Niestety po 70metrach zrównałem się z Artkiem, a Adriana miałem przed sobą. Przez przypadek wyjechałem za linię co oznaczało DQ. Artek chwilę później również został przyblokowany przez Adriana i wypiął się z pedałów. To się nazywa timowa solidarność. Adrian wyszedł na prowadzenie, ale po niecałej połowie okrążenia przekombinował i też przegrał. Ostatni - pierwsi dwaj zawodnicy zmówili się i przemknęli razem metę z prędkością ponaddźwiękową.
Na szczęście Ewa pokazała kobietom, która drużyna rządzi i wygrała w K open, gratuluję!


Kategoria 0-25km, s10, zawody, ze zdjęciem

Mazovia MTB Marathon - Pułtusk

d a n e w y j a z d u 56.47 km 52.00 km teren 02:13 h Pr.śr.:25.48 km/h Pr.max:49.50 km/h Temperatura:17.0 HR max:198 (100%) HR avg:181 ( 91%) Kalorie: 2300 kcal Rower:Accent Tormenta
Niedziela, 5 września 2010 | dodano: 06.09.2010

Na maraton dojeżdżam z Welodrowcami - Kazikiem i Anią. Pierwsze co zrobiłem to udałem się do biura zawodów opłacić start, bowiem dopiero wczoraj wieczorem dowiedziałem się, że wystartuję w Pułtusku. Po rozgrzewce na wale spotykam sporą część Alumexu i Welodromu. O 10:40 staję w pierwszej ćwiartce drugiego sektora. Metr przede mną widzę Damiana, a parę metrów znajomego z którym "tasowaliśmy" się na trasie w Supraślu i Serocku, w Białymstoku już nieźle mu odjechałem na parę minut:) Start mocny, coś ciężko się jedzie, ale dzielnie wyprzedam. Pierwsze 3-4km to asfalt, Damian powoli oddala się ode mnie, ostatni raz go widzę na wiadukcie. Po wjeździe do lasu o dziwo się w ogóle nie korkuje, nie ma fitowców tym razem, nice:) Puls niestety nie chce podskoczyć w górę, cały czas marne 180-185 a ja prawie wypluwam płuca. W lesie w miarę sucho i twardo więc jest szybko. Parę górek, niektóre podjeżdżam niektóre podchodzę. Grunt, że trzymam tempo reszty zawodników. Po niecałej godzinie muszę trochę zwolnić, jeszcze sporo kilometrów, a sił coraz mniej, o wiele mniej niż na początku. Widzę gdzieś tam z przodu kogoś w koszulce Alumexu, czyżby Marcin? Byłoby świetnie... Niestety chwilę później koszulka gdzieś zniknęła. Przed pierwszym bufetem wyprzedza mnie Justyna z Mbike mówiąc "hej". Jak to?! Przecież ona jedzie z pierwszego sektora, a nie pamiętam, żebym ją wyprzedzam. Po za tym zawsze jechaliśmy równo, a dwie minuty różnicy na starcie wystarczało, abym nie dogonił jej na trasie. Jednak po chwili okazuje się, że gdzieś ją wyprzedziłem. Trochę mnie to motywuje, kryzysik jakby przeszedł, jeszcze krótka chwilka odpoczynku i OGIEŃ! Gonię grupkę, która mi przed chwilą uciekła. Parę sekund na maksa i mam ich. Bufet pierwszy jak i drugi ustawiony w idiotycznych miejscach, akurat tam gdzie było sporo piachu. Żeby było śmiesznie parę kilometrów dalej Juka nas dogania, jedziemy razem w sporym pociągu. Dojeżdża jeszcze gigowiec Paweł. Coś w środku się rozrywa i uciekają mi, trudno... Ostatnie 10km jadę na totalnym zgonie, utrzymuję koło zawodnika za wszelką cenę. Na odcinku na wale próbuję urwać dwóch rywali, ale nie udaje mi się, na finiszu nie mam już najmniejszych szans...
Siadam czym prędzej - czuję zbliżający się skurcz. Tomek "niestety" zaatakował giga, więc się z nim nie po ścigałem:/ Marcin z Blantkiem przede mną. Okazało się, że tym kimś w koszulce alumexu był nie Marcin, a Blantek. W wynikach jestem tuż za pierwszą wśród kobiet Justyną (gratulacje), niecała minuta różnicy, ehh. Kazik również za mną 5 minut. Ania wystartowała na fit i wskoczyła na podium. Ola standardowo też na podium. Gratulacje! Zwycięzca miał czas 1:55, a ja 2:13. Strata mała, ale trasa była zbyt płaska, abym mógł stracić więcej. Pocieszające jest to, że mimo słabiutkiej jazdy utrzymuję bez problemu drugi sektor. Na pewno gdybym wiedział, że wystartuję w Pułtusku inaczej bym potraktował tydzień przedstartowy, przede wszystkim więcej jazdy i snu.
Czas - 02:13:42
Open - 100/515 (01:55:36) 86,5%
MJ - 6/22 (01:59:40) 89,5%



Kategoria 50-100km, ze zdjęciem, zawody, s10, ro

4 - Mazovia MTB Marathon Supraśl

d a n e w y j a z d u 132.72 km 65.00 km teren 06:06 h Pr.śr.:21.76 km/h Pr.max:54.50 km/h Temperatura: HR max:198 (%) HR avg:181 ( 91%) Kalorie: 2914 kcal Rower:Accent Tormenta
Niedziela, 8 sierpnia 2010 | dodano: 09.08.2010

Na maraton docieramy trochę rowerami, trochę autobusem number 3.
Generalnie trasa maratonu idealnie ułożona podemnie. Na początku 2-3km asfaltu gdzie doganiam czoło trzeciego sektora. Potem szybkie szutry na których prędkości oscylują w granicach 40kmh, doganialiśmy bez problemu osoby z drugiego sektora, które próbowały jachać solo. Daję kilka krótkich, ale mocnych zmian. Pierwsze 30km mija w ekspresowym tempie około godziny. Druga powoła trasy trochę wolniejsza, pojawiają się górki i szybkie zjazdy również ułożone z myślą o mnie - szybkie, nie wymagające specjalnych umiejętności technicznym. Palce z klamek i jazda. Na podjazdach staram się utrzymywać, ale nawet jeśli ktoś mi ucieknie bez problemu wracam na koło na zjazdach. Były również podjazdy gdzie trzeba było poużywać innych mięśni nóg czyli na piechotkę. Planowałem giga, ale pierwsza połowa trasy była na tyle szybka i mocna, że nie było szans, po za tym czułem zbliżające się skurcze, które ostatecznie odeszły w zapomnienie. Ostatnie 8km ciężkie, każda następna górka coraz bardziej wyniszczała moje zapasy energii. Na całej trasie miałem jedną, krótką wycieczkę w krzaki na wolnym zjeździe i mały problem z przerzutką rozwiązany po kilkudziesięciu sekundach. Na metę wpadam z czasem 2h39m. Rating w open - 86,2%, a kategorii MJ - 93,8%. Mówiąc krótko - najlepszy mój start od początku mej krótkiej "kariery"! Treningi z Artkiem i Ewą są the best, dziękuję Wam:) Przy okazji awansowałem do drugiego sektora.
Z Supraśla do Białegostoku dojeżdżamy rowerami, mam problem z łydką, ale tempo jest spokojne więc ok. Na dworzec również rowerami, a z dworca do Piaseczna też rowerem, w dodatku pojechałem przez ciemny las kabacki. W domu zjawiam się wymęczony po 1.
Dystans - 65km
Czas - 02:39:40
Open - 77/349 (02:17:34)
MJ - 8/13 (02:29:50)
hz0% fz1% pz99%
Zdjęcia z całego wyjazdu później.


Kategoria 100-200km, Białystok 2010, ro, s10, zawody

IV Memoriał Bercika

d a n e w y j a z d u 84.39 km 60.00 km teren 04:26 h Pr.śr.:19.04 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura:35.0 HR max:198 ( 98%) HR avg:183 ( 93%) Kalorie: 2789 kcal Rower:Accent Tormenta
Sobota, 17 lipca 2010 | dodano: 18.07.2010

Do startu w tych zawodach namawiał mnie rok temu Damian. Wtedy nie pasował mi termin i nie pojechałem. W tym roku zapisałem się na memoriał jeszcze tego samego dnia, którego zaczęły się zapisy.
Przed startem bałem się trochę o dzisiejszą moją predyspozycję, po wypadzie do Szklarskiej Poręby jeszcze nie zregenerowałem się w pełni, ale co mi szkodzi pojechać - jeśli będzie źle potraktuję te zawody rekreacyjnie... taaa, tak samo miało być w Nidzicy :D
Pobudka kwadrans przed szóstą, na rowerze siedziałem pół godziny później mknąc w stronę Kabat do metra. Do Marek dotarłem wraz z Ewą i Artkiem. Pogoda nie za fajna na maraton - za gorąco (mimo, że lubię taką pogodę dziś było wyjątkowo ciepło). Po rejestracji chwila odpoczynku od słońca w cieniu. Po powrocie ze sklepu zjeżdżają się pozostałe osoby od "nas".
O 9:50 ustawianie sektora. Ustawiam się pod koniec - to może być błąd, ale na początku ma być trochę asfaltu. Puls jak dla mnie wyjątkowo wysoki jak na czekanie na start - ponad 120.
10:00 - Start! Od samego początku mocno przesuwam się do przodu.
Trasa bardzo urozmaicona. Parę górek, dużo singli, jedna większa kałuża ze śmierdzącym błotem i jedno miejsce gdzie było prze jezdnie, lecz na trzecim kółku robiło się nie fajnie, no i dużo piachu. Przed startem jednak spodziewałem się większej jego ilości z opowieści osób, które tydzień temu robiły objazd, więc nie było strasznie.
Pierwsze okrążenie nie było dla mnie najprzyjemniejsze. Miałem jakieś głupie myśli, żeby odpuścić, szczególnie na podjazdach. Nie mogłem się rozkręcić, ale mimo to wyprzedzałem, a nie byłem wyprzedzany. Końcówka już szła lepiej. Na stadionie usłyszałem, że jestem w okolicy 35 miejsca. Zmobilizowało mnie to i goniłem jeszcze bardziej.
Drugie okrążenie minęło szybko i bez żadnego bólu. Zawodnik przede mną na asfalcie zaczął finiszować, lecz nawet nie próbowałem dotrzymać mu tempa. Na stadionie zdziwił się, że ma do przejechania jeszcze jedno kółeczko. Oczywiście finisz go tak wykończył, że już go więcej nie zobaczyłem. Miejsce chyba 34.
Na trzecim okrążeniu jakieś 2 km za stadionem miałem mały kryzysik. Piach, który "przelatywałem" na poprzednich rundkach stał się ogromnym wyzwaniem, a podjazdy katorgą. Na szczęście baton i żel (dziś już trzeci) przywróciły moje dobre samopoczucie. Ok 5km później zacząłem czuć, że chyba jest coś nie tak z moją lewą łydką... Za parę minut prawie złapał mnie skurcz - pierwszy raz na zawodach. Odpuściłem lekko i zacząłem napinać mięsień. Po 2-3minutach skurcz był tylko i wyłącznie wspomnieniem. Reszta okrążenia minęła bez przygód.
Na metę dojechałem 33, a w swojej kategorii 4. 4?! Przeanalizowałem kartkę z wynikami i coś mi nie pasowało. Trzeci zawodnik urodził się w 2010roku. Hmmm, żart czy wyprzedzają mnie noworodki? :D Z nadzieją, że raczej to raczej żart od razu zgłosiłem to do pani w biurze zawodów. Wszystko się wyjaśniło i mam 3 miejsce w M1 - drugie podium w tym roku:)
Przed rozdaniem nagród i gondolą uzupełniliśmy jeszcze stracone kalorie i minerały izotonikiem:)
Już po wszystkich udaliśmy się na makaron. Ponoć 500m od stadionu, my błądząc zrobiliśmy prawie 5000m :D Po makaronie i napojach izotonicznych do autobusu. Z autobusu do Sławka (?) na grillowane mięsko. Nie miałem siły i chęci przedzierać się przez Warszawę, więc wybrałem tym razem metro + 727.
Podsumowując maraton świetnie zorganizowany, dużo osób zabezpieczających trasę, która była bardzo dobrze oznakowana. Wiele punktów z wodą i poweradem. Makaron lepszy niż na mazovii, nagrody również...
Pulsy i kalorie tylko z wyścigu
Dystans - 51km.
Czas - 02:30:06
I - 49:07 II - 49:15 III - 51:44
Open - 33/96 (02:00:32)
M1 - 3/6 (02:16:18)
hz0% fz0% pz100%!


Kategoria 50-100km, ro, s10, zawody, ze zdjęciem

Mazovia MTB Marathon - Lublin

d a n e w y j a z d u 59.28 km 55.00 km teren 03:08 h Pr.śr.:18.92 km/h Pr.max:54.50 km/h Temperatura: HR max:198 ( 98%) HR avg:171 ( 85%) Kalorie: 3157 kcal Rower:Accent Tormenta
Niedziela, 20 czerwca 2010 | dodano: 21.06.2010

Dawno się nie ścigałem, więc wypadało się sprawdzić na jakimś maratonie. Wybór padł na Lublin, termin mi pasował, trochę daleko, ale udało mi się znaleźć transport.
W niedzielę pobudka około 5:30, wyjazd przed 7. Do Lublina docieramy szybko bo w niecałe 2h. Pogoda nie zachęca do wyjścia z samochodu, cały czas mży i nieprzyjemnie wieje. Na szczęście temperatura jest akceptowalna. Przed 10 przyjeżdżają: Ewa, Arteq, Adam, Tomek. Spotykam też Grzegorza z Welodromu, ale nie mogę znaleźć Tomka. Deszcz coraz bardziej zaczyna padać. Do sektora wchodzę po 11 i jestem prawie na samym końcu. Coś czuję, że to nie będzie mój dzień, nie cierpię mocnego startu jak jestem mokry i schłodzony, a poza tym to błoto, ale o tym później. 20 minut po 11 start mojego- trzeciego sektora, wyjątkowo spokojny, to dobrze, więc przeciskam się jak najszybciej do przodu. W jazd do lasu i błoto, ale takiego się nie spodziewałem, głębokie, i ogólnie takie nie fajne. Trochę się boję o moje zdolności techniczne, które wydawało mi się, że równają się zeru. Wszyscy przede mną kręcą kółeczka, wywalają się, a ja o dziwo jadę (!), co prawda tylny Racing Ralph trochę sobie ucieka, ale nie jest tak źle. Po 20 minutach doganiam Tomka, z którym będziemy się przez najbliższy czas nawzajem wyprzedzać. Po 10km czuje się pewniej w takich warunkach więc zaczynam mocniej cisnąć i Tomka już nie widzę. Ciężko się wyprzedza w takich warunkach, przeważnie jest jeden rozsądny tor jazdy, więc zawodnicy niejednokrotnie blokują mnie. Jedzie mi się zaskakująco dobrze, do czasu, gdy zaczyna mnie strasznie boleć (a raczej kuć) brzuch. Muszę trochę odpuścić, ale koła zawodnika przede mną nie puszczam. Na szczęście po 10 minutach ból mija i sukcesywnie wyprzedzam i doganiam grupki. W pierwszym bufecie łapię szybko dwa batony i izotonik, który wywalam, bo przypominam sobie, że w plecaku mam swój własny. Niestety tutaj pojawia się odcinek - jakieś 500metrów gdzie trzeba poprowadzić rower, jacyś chojracy próbowali jechać, ale wszyscy rezygnowali. Na zjeździe już jedziemy, szybko jedziemy i czuję, że klocków mam coraz mniej. Odcinki asfaltowe przeważnie ciągnę jakieś grupki, lub uciekam i doganiam inne. Następny długi zjazd po drodze mocno ciśniemy z zawodnikiem, niecałe 55kmh, w tym momencie przypomniałem sobie, że nie mam już w ogóle hamulców, sic, co ja teraz zrobię? Coś kombinuję ze spowalnianiem roweru butami, co nie jest łatwe na dziurawej drodze i przy takiej prędkości. Na szczęście udało się i jedziemy dalej. Na rozjeździe mega/giga zastanawiam się przez chwilę, ale brak klocków przekonuje mnie do skręcenia w prawo czyli na mega. Przed drugim bufetem znów zaczyna mnie boleć brzuch, o wiele mocniej niż ostatnio. Muszę trochę zwolnić, wyprzedza mnie parunastu zawodników, a ja tracę parę cennych minut. Boli mnie tak bardzo, że aż zastanawiam się czy nie zrezygnować z jazdy, ale nie po to tu przyjechałem taki kawał. Po bufecie, na którym biorę żel ból ustępuję, a ja biorę się za odrabianie strat. Czy wspominałem, że wyprzedzam tam Marcina? Nie wygląda najlepiej, po wymianie paru zdań już wiem dlaczego. Trochę mnie podbudowuje ten fakt i uciekam mu czym prędzej. Manetki działają ze sporym opóźnieniem i z bardzo małą precyzją (nieraz gdy manetka wskazywała 5 jechałem na 2), linki totalnie uwaliły się błotem. Podczas połączenia trasy mega z fit zaczynają się problemy, bo fitowcy jeszcze jadą, a raczej prowadzą rowery. Kulturalnie puszczają nas, ale niektórzy jadą bardzo nieprzewidywanie po błotku. Nie wspominam w ogóle o błocie, bo zdążyłem się już przyzwyczaić, czułem się w miarę pewnie: ) Przy wjeździe do lasu prawie wjeżdżam w drzewo, ledwo co (nogami) wyhamowałem. Przy tabliczce 8km do mety zaczyna się prawdziwe błoto, na którym zaliczam jedyną na całej strasie glebę, a dokładniej piękne OTB. Ręce wpadły mi w błoto, aż po nadgarstki, więc było miękko :D Myślałem, że taka masakra będzie aż do mety, ale po 5km wjeżdżam na ścieżkę okrążającą zalew. Mimo, że jadę dużo ponad 30kmh dogania mnie jakiś zawodnik, myślę „będzie walka na finiszu”. Jakieś 300mietrów przed metą opadam kompletnie z sił, chcę go przepuścić, ale okrzyki Tomka „Dawaj Janek, dawaj” zmotywowały mnie i uciekłem mu trochę, dzięki… Na samej mecie prawie wjeżdżam w zawodniczkę z fita, krzyczę lewa wolna, a ona nic. W ostatniej chwili skapnęła się o co chodzi i zjechała. Szybko wypinam się z pedałów i mocno hamuję przed barierkami.
Strata do czołówki ogromna, ale oni jechali po nierozjeżdżonym błocie. Trochę mnie zdziwiło, że Tomek był już na mecie, ale jak się okazało zerwał łańcuch i wycofał się. Trochę szkoda, bo chciałem zrewanżować się za Nidzicę. Dziś zapunktowałem najwięcej dla teamu, przede mną był tylko Antonii (Blantek?), z którym jeszcze nie miałem przyjemności zamienienia słowa. Objechał mnie jednak jedynie na dwie minuty.
Organizacja bardzo dobra, trasa świetnie oznakowana, ciast i kanapek jak zwykle dużo, trasa bardzo monotonna (błoto, błoto, błoto), ale był to dobry sprawdzian techniczny i psychiczny. Jedynie umiejscowienie pierwszego bufetu nie najlepsze, nie można było go przestawić na drogę 100 metrów wcześniej? Karczerów trochę za mało (4), kolejka ogromna więc wskakuję z rowerem do ciepłego zalewu :)
Ogólnie jestem zadowolony z jazdy, bez kryzysów, co prawda przez podwójny ból brzucha straciłem parę miejsc, ale nie ma tragedii. Moja technika jazdy w błocie mnie miło zaskoczyła. Na mecie nie czułem się strasznie zajechany, gdyby nie hamulce z chęcią pojechałbym giga, cóż, następnym razem. Najważniejsze, że sektor utrzymany...
Jak ktoś przebrnie przez ten cały tekst to GRATULUJĘ!
Czas - 03:08:38
Open - 85/380 (02:27:24)
M1 - 10/33 (02:29:57)
hz0% fz21% pz79%



Kategoria 50-100km, ro, s10, zawody, ze zdjęciem

WaypointRace Pruszków 2010

d a n e w y j a z d u 109.21 km 40.00 km teren 04:49 h Pr.śr.:22.67 km/h Pr.max:42.50 km/h Temperatura:24.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 4750 kcal Rower:Accent Tormenta
Sobota, 22 maja 2010 | dodano: 25.05.2010

Od samego rana pogoda rozpieszczała, słońce świeciło, a temperatura przyzwoita. W Pruszkowie jestem wcześnie, parę minut przed 9. Na start trochę sobie poczekałem, bo niecałą godzinę. Podczas oczekiwania spotykam Damiana który dzisiaj też jedzie PRO. Przed samym odjazdem zjawiają się znajomi z NRu i Samolot. Na początku planuję z nimi jechać. Przejazd honorowy przez miasto bardzo wolny. Już pod torem kolarskim, gdzie odbył się start ostry odbieramy mapy, parę minut i jazda.
12 – Jadę z Adrianem, Maćkiem, Łukaszem i paroma innymi osobami. Tempo jazdy mocne, wybieramy przeważnie asfaltowe warianty. Chwilę szukaliśmy punktu, ale poszło w miarę sprawnie.
11 – Z 12ki wyjeżdżamy… centralnie przez pole, na zakręcie wraz z Maćkiem decydujemy się, że wolimy dłuższą, ale asfaltową drogę, cała grupa jedzie inaczej. Trochę schrzaniłem z zakrętem (za wcześnie), ale po chwili byliśmy już na dobrej drodze. Przy lampionie jest już parę osób więc szybko odnaleziony.
10 – Uczepiamy się dwójki innych zawodników, trochę ryzykujemy, bo jedziemy za nimi w ciemno, na szczęście bez błędów, na drodze 579 doganiają nas Łukasz i Adrian. Znów dużo szybkiej szosy. W lesie pakujemy się bagno, buty już mam całe mokre, ale jest tak ciepło, że w niczym mi to nie przeszkadza. Przy szukaniu waypointa tracimy ponad 20 minut, rezygnujemy, ale jadąc Łukasz zauważa lampion:)
9 – Dla odmiany tym razem trochę lasu i szutrowych ścieżek, od tego momentu jedziemy w składzie: Samolot, Łukasz i ja. Na szukanie nie tracimy dużo czasu, jak na razie nawigacyjnie świetnie
8 – W lesie zaczyna się błotko, tempo jazdy cały czas mocne, powoli czuję, że niedługo mnie odetnie, ale dzielnie jadę. Na asfalcie mijam wspomnianego wcześniej DMK77, Łukasz znajduje punkt szybko i bezproblemowo.
7 – Od samego początku odbijamy na asfalt, hehe, dziś bardziej szosowo niż terenowo, ale tak jest łatwiej i szybciej. Kończy mi się powoli woda w bukłaku. Przekonujemy się, że wiele ścieżek na mapie zaznaczonych jako gruntowe są w rzeczywistości wyasfaltowanymi. Znów przy samym punkcie nawigacja bezbłędna, ze mną coraz gorzej.
4 – Proponuję zrobienie trochę większej pętli, ale za to drogami utwardzonymi, wszyscy na to przystają więc jedziemy. Maciek ma problemy żołądkowe, ale dalej jedzie. Punkt poszedł szukać Łukasz, a ja czekałem na Samolota.
5 – Od ponad 10km mam pustki w bukłaku, a sklepu nie ma żadnego, co za pech. Po przejeździe przez E67 znajdujemy bar, po zakupach i zjedzeniu lodów jedziemy dalej. Niby trochę czasu straciliśmy, ale wszyscy tego potrzebowali, bo nikt nie wyglądał na niezmachanego. Waypoint na mapie trochę nieprecyzyjnie umieszczony, ale znajdujemy. Niestety trochę czasu poleciało (10-15min) Ludzie wyjeżdżający z punktu straszą jakimś błotem, w rzeczywistości trochę przesadzają. Spotykamy Adriana, który ma parę punktów mniej niż my.
6 – Wyjeżdżając z 5ki jakaś gałąź wleciała mi w tylną przerzutkę, która się lekko pokrzywiła. Koledzy uciekają mi, ale po mocnym pościgu doganiam ich. Standardowo wybieramy jak najwięcej szos, po punkt zajeżdżamy ze złej strony i trzeba przejść cały sad.
3 – Czasu mamy sporo bo około 1h, a zostały tylko 3 waypointy, tak przynajmniej wydawało się na początku. Plany są różne, ale mamy jechać 3, 1, 2, meta. Tym razem zasmakowaliśmy większej dawki terenu. Samego punktu już niestety nie pamiętam.
2 – Najpierw czerwony szlak, następnie trochę zielonego. Na miejscu burza, grad i ulewa. Czasu jak się okazało nie starczyło nam, wszyscy trochę pogubiliśmy się i odpuściliśmy. Do końca czas 20 minut więc szybka decyzja – wracamy. Aż do mety w deszczu, więc testuję kupioną w czwartek kurtkę.
Na metę dojeżdżamy o 16:22, czas jak się okazało był jednak do 16:45, gdyby nie deszcz można było się skusić o 2kę. W tym roku znacznie więcej nawigowałem, impreza bardzo udana, dobrze zorganizowana, nawet szlauch z wodą był :D Według wstępnych wyników zająłem 53 miejsce na 87 zawodników, więc szału nie ma. Na mecie czekają już wszyscy na nas łącznie z Ewą i Artkiem, którzy przyjechali pokibicować.
Do zobaczenia za rok!


Kategoria s10, 100-200km, zawody, ro

Majówka 2010 - dzień 2

d a n e w y j a z d u 102.60 km 62.00 km teren 04:14 h Pr.śr.:24.24 km/h Pr.max:50.00 km/h Temperatura: HR max:195 ( 97%) HR avg:177 ( 88%) Kalorie: 2801 kcal Rower:Accent Tormenta
Niedziela, 2 maja 2010 | dodano: 05.05.2010

Rano jest cieplej niż wczoraj, spokojnie można jechać na krótko. Moje smopoczucie średnie, bo niestety, ale wczoraj trochę się przeziębiłem. Przed wyjazdem jeszcze szybkie czyszczenie napędu po wczorajszej jeździe, założenie numerka i chipa. Wyjeżdżamy o 9:45 rowerami w składzie: ja, Ewa, Artek, Łasic. Spokojnym tempem docieramy do Nidzicy. Okazuje się, że Artek przed startem łapie gumę, ale zdążył wymienić dętkę. Tym razem startuję z 3 sektora, mój cel na dzisiaj - utrzymać sektor. Start szybki, za szybki, ale się jakoś trzymam. Próbuję jechać za Artkiem, ale ucieka mi. Po wjeździe do lasu wyprzedzam kogoś co jakiś czas. Trasa świetna, szybka, najlepsza na jakiej jechałem. Po kilku km doganiam i wyprzedzam Adriana, a potem Olę. Pierwszy bufet po około 1h jazdy, łapie Powerade i dalej ogień. Pierwsza góreczka robi na mnie nie małe wrażenie, ale jakoś lekko mi się pod nią podjeżdża. Gorzej na zjeździe, w zakrętach uciekają mi poprzedzający mnie zawodnicy. Po zjeździe odcina mnie totalnie, jadę swoim spokojnym tempem. Jestem ciekaw kiedy wyprzedzi mnie Tomek, który mija mnie mówiąc "Siema" przed górską premią. Nie wiem dokładnie na którym to było kilometrze, ale za mną przebiega sarna, która chwilę później wbiega centralnie w goniącą mnie grupę. Nieszczęśnik na mecie miał chyba wstrząs mózgu i zwichnięcie kręgosłupa (?). Po 45km odzyskuję siły i doganiam jednego kolesia z którym jadę aż 10km. Puls mam strasznie niski, bo w granicy 170-175, a zmęczenie spore. Na ostatnich kilometrach wyprzedzam, gonię, wyprzedzam... Na metę wpadam z innym zawodnikiem, który pewnie i tak mnie wyprzedził, bo startował z niższego sektora, ale kreskę przekraczam pierwszy.
Spotykam już parę osób, Marcin pojechał świetnie, miał tylko około 7minut straty to pierwszego. Artka już nie było, bo robił zdjęcia przed metę, ale miał jakieś 7 minut przewagi nade mną. Chwilę po mnie przyjeżdża Ola, Mhop, Adrian i Ewa. Jeśli chodzi o wynik to wcale nie najgorzej, bo procentowo miałem 81,6% w open i 91,2% w MJ, ale wg. mnie gdybym był w lepszej kondycji mógłbym parę minut urwać. 3 sektor na szczęście utrzymałem, jeśli chodzi o naszą małą rywalizację z Tomkiem, w Otwocku tym razem ja zrewanżuję się :D Z jazdy nie jestem w ogóle zadowolony:(
Czekając na tombolę dojeżdża jeszcze Łasic, który pojechał na giga i zdobył najwięcej punktów dla drużyny. W tomboli Adrian wygrywa ramę Giant XTC2, szczęściarz...
Po maratonie jedziemy do restauracji na obiad, a później szybko uciekamy do pensjonatu, bo robi się strasznie zimno.
Wszelkie dane z pulsaka podaję tylko z maratonu.
Czas - 02:39:00
Open - 145/507 (02:09:41)
M1 - 6/19 (02:25:05)
hz0% fz2% pz98%



Kategoria s10, 100-200km, Jabłonka 2010, zawody, ro, ze zdjęciem

Poland Bike - Serock czyli pierwsze maratonowe podium

d a n e w y j a z d u 46.90 km 36.00 km teren 01:58 h Pr.śr.:23.85 km/h Pr.max:55.00 km/h Temperatura:19.0 HR max:201 (101%) HR avg:182 ( 91%) Kalorie: 2188 kcal Rower:Accent Tormenta
Niedziela, 25 kwietnia 2010 | dodano: 26.04.2010

Rano po przebudzeniu nie miałem wątpliwości czy pojadę dziś na maraton. Co prawda jeszcze dokuczał mi lekki kaszel i katar, ale trudno. Przed startem śmiałem się, że skoro jestem przeziębiony to o 1 miejscu mogę zapomnieć, ale 2 lub 3 jest w moim zasięgu :D
Do Serocka dojechaliśmy w miarę szybko i trochę za wcześnie, ale lepiej trochę poczekać niż się spóźnić. Biuro zawodów tym razem organizatorom nie udało się, jedną osobę obsługiwali parę minut, gdy zjechało się więcej zawodników kolejka lekko mówiąc była spora.
Pierwsze co zrobiłem po wyszykowaniu roweru to sprawdzenie czy "Serocka ściana płaczu" na którą będziemy podjeżdżać bezpośrednio przed finiszem jest na prawdę taka straszna. Relacje zawodników z poprzednio rocznego maratonu były lekko mówiąc przejmujące. Okazało się jednak, że wcale tak strasznie nie jest, podjazd podobny do mojego treningowego, aczkowielwiek trochę bardziej stromy.
Start zgodnie z planem był o 12:30. Od samego początku ogień, pierwsze 2km asfaltu szalone, pod wiatr osiągnąłem prędkość 55kmh (nie było żadnego zjazdu), a średnia do pierwszego zakrętu w teren wynosiła 39.5kmh:) W terenie na początku w miarę szybko. Co jakiś czas jakiś podjazd i zjazd. Na 5km strumyk, którego się nie da przejechać i musiałem czekać w kolejce na przejście prowizoryczną kładką. Po strumyku kawałek polem, usianym strasznymi dołami, jak ja tego nie cierpię. Po wolniejszym odcinku następował szybszy, wraz z kilkoma zawodnikami gonimy i wyprzedzamy. W terenie na technicznym odcinkach trochę tracę, ale wszystko nadrabiam na asfaltach, których dzisiaj nie brakowało i szybkich odcinkach w lesie. Ostatnie 5km to świetny singielek wzdłuż Zalewu, tak świetny, że prawie wjeżdżam w kosz :D Zabawa przednia, ciągle ciasne zakręty, podjazd, zjazd, miodzio:) Jakieś 2km przed metą moi dwaj współtowarzysze odjeżdżają mi na zakręcie. Myślę sobie "Szkoda, myślałem, że będzie walka koło w koło na finiszu". Gdy dojeżdżam do "ściany płaczu" mam do nich stratę jakiś 10-20m czyli nie jest tak źle, ale straciłem dużo sił na gonienie ich pod wiatr. Jak się okazało koledzy wymiękli i zmieniali ciągle przerzutki na mniejsze przeklinając :D Dumnie zrzuciłem łańcuch na niższą zębatkę w kasecie i "łyknąłem" ich z łatwością. Na mecie miałem nad nimi przewagę 18 i 24sekundy, czyli nieźle jak na 200metrów podjazdu. Jak się okazało "ściana płaczu" nie okazała się ścianą płaczu tylko sielanką. Treningi na podjazdach i w czasie wielkanocy dały rezultaty:) Maraton ukończyłem na świetnym 3 miejscu w M1. Ostatni raz na podium stałem w Pruszkowie jednak to były zawody na orientację czyli zupełnie inna bajka.
Czas - 01:59:28
Open - 24/165
M1 - 3/10
hz0% fz0%(20s) pz99%


Kategoria s10, 25-50km, zawody, ro, ze zdjęciem

Northec MTB Zimą - Józefów

d a n e w y j a z d u 42.00 km 42.00 km teren 01:59 h Pr.śr.:21.18 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura:14.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2000 kcal Rower:Accent Tormenta
Niedziela, 28 marca 2010 | dodano: 28.03.2010

Na miejscu startu byłem wcześnie, bo już o 8. Niestety, okazało się, że zapomniałem z domu pulsometru i licznika, pięknie. Start, oczywiście sektorowy rozpoczął się o 10.10. Od samego początku mocne tempo. Pierwsze 10km to ciągłe wyprzedzanie, i wrzeszczenie "lewa/prawa wolna", niektórzy mieli problem ze zrozumieniem tych dwóch, prostych słów. Po uporaniu się z dużą częścią zawodników z sektora 10ego usiadłem na koło pewnemu koledze, z którym będę jechał przez następne 10-15km. Stopniowo wyprzedzaliśmy kolejnych zawodników, a ja jednocześnie odpoczywałem. Pod wszelkie górki bez żadnego problemu. Gdy dowiedziałem się, że minęło już 25km postanowiłem trochę podgonić i pożegnałem się z dotychczasowymi towarzyszami trasy. Doganiałem bez problemu kolejne grupki. Tak po kolei mijałem 7, 6 sektor, nawet było parę osób z 4:) Ostatnie 5km wybitnie mocne, niestety pod koniec zabrakło kogo gonić i sam gnałem do mety.
Po odpoczynku umyłem rower, pierwszy raz nie było żadnej kolejki, zjadłem smaczną zupkę, ciasta, napoiłem się i wróciłem do domu :D Niestety, były problemy z wynikami, więc w dopiero w domu dowiedziałem się jaki mam czas. Ciężko się jechało bez licznika i pulsometru, na pewno pojechałbym trochę mocniej, zamiast trzymać się kolegi przez ponad 10km cisnąłbym sam. Trasa bardzo fajna, interwałowa, było parę porządnych zjazdów i podjazdów jak na warszawskie okolice, a piachu stosunkowo mało. Opony też przeszły test pomyślnie, czułem się na nich pewnie.
Czas - 01:59:29
Open - 86/227
MJ - 6/11
Awansowałem z 10 do 3 sektora:)



Kategoria s10, 25-50km, zawody, ro, ze zdjęciem