blog rowerowy

Wpisy archiwalne w kategorii

ze zdjęciem

Dystans całkowity:6798.00 km (w terenie 1745.57 km; 25.68%)
Czas w ruchu:302:23
Średnia prędkość:21.59 km/h
Maksymalna prędkość:79.00 km/h
Maks. tętno maksymalne:205 (103 %)
Maks. tętno średnie:189 (95 %)
Suma kalorii:119276 kcal
Liczba aktywności:125
Średnio na aktywność:54.38 km i 2h 36m
Więcej statystyk

6 - Przełęcz Karkonoska, wodospady

d a n e w y j a z d u 103.35 km 25.00 km teren 06:45 h Pr.śr.:15.31 km/h Pr.max:79.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: kcal Rower:Accent Tormenta
Piątek, 9 lipca 2010 | dodano: 14.07.2010

Wczoraj była "niższa" wycieczka, więc dziś jedziemy w Karkonosze czyli więcej ostrzejszych podjazdów.
Marcin i Ola chcą zdobyć przełęcz Karkonoską, więc tam z początku się kierujemy. Różnica jest taka, że oni jadą przez las i zaczynają podjazd za Przesieką, a ja chcę tym razem podjechać od początku do końca, czyli zaczynam z samego dołu. Do Podgórzyna zjeżdżam główną drogą.

Ciepło i słonecznie dzisiaj, niby fajnie, ale będę toną w strugach potu. Mijam wiele grupek kolarzy, później okaże się, że jutro są Górskie Mistrzostwa Szosowe. Koło stacji orlen zaczynam podjazd. Z początku łagodnie, w Przesiece robi się stromiej. Mimo 5 mocnych dni jazdy po górach nie czuję mięśni, czyżby organizm przyzwyczaił się do tak intensywnego wysiłku? Tym razem na przełęcz wjeżdżam bez żadnych wężyków i jakoś łatwiej mi poszło. Oczywiście wypiąłem się dopiero na samego górze:)

Na górze susze mokre ubrania. Po godzinie czekania zjeżdżam w dół 500m zrobić zdjęcia jak się męczą :D

Po zrobieniu zdjęcia muszę znów podjechać te ostatnie jak dla mnie najgorsze 500m... Chłopaki proponują pętlę 10km, tym razem jadę, bo wiem, że może być ciekawie. Na początku kawałek zjazd drogą do SM, potem podjazd, zjazd żółtym, kawałek po dużych kamieniach, udaje mi się większość zjechać.

Kamienie znikają i pojawia się zjazd. Pod koniec tak rozgrzewam tylną obręcz, że dętka wybucha. Czekamy 3-4 minuty aż obręcz ostygnie i zabieram się za zmianę. Dętka przedziurawiona od strony obręczy, hehe.

Specjalnie się nie spieszę, bo ponoć mamy dużo czasu. Już po serwisie podjeżdżamy prawie aż na samą przełęcz czeską szosą. Marcin i Łasic odjeżdżają mi i spokojnie sam jadę. Na miejscu czeka na nas Ola. Zjeżdżamy do Špindlerůvego Mlýna terenem. Równo na 1000m n.p.m. ja z Olą jedziemy w dół, a chłopaki na około...

W mieście jemy "obiad", jem to samo co wczoraj. W Labskiej zwiedzamy fajną tamę.

Stąd generalnie jedziemy w kierunku Harrachova, ale jak to bywa z Łasicem krążąc. Z głównej drogi zjeżdżamy na przyjemny podjazd wśród drzew.


Zjazd, podjazd, zjazd, podjazd - tak to w skrócie wyglądało. Świetnie mi się jechało, w ogóle nie było chodzenia - idealnie:)

Dojeżdżamy do Labskiej boudy po drodze rozdzielając się. Ola i ja jedziemy krótszą drogą spokojnym tempem. Pod samą boudą robi się ekstra stromo, pewnie z 30%. Prawie na samym końcu ucieka mi przednie koło i muszę podprowadzić parę metrów. Z LB mamy wieeeeele kilometrów zjazdu. Swój rekord prędkości podbijam tym razem na 79kmh!!! Dojeżdżamy do Mumlavskiego wodospadu. Mimo, że jest już późno i zimno wszyscy wchodzimy z rowerami do wody:)

Z Harrachova główną drogą przez Jakuszyce do Szklarskiej Poręby. Standardowo zjeżdżamy na pizzę. W pensjonacie jesteśmy po 22.
Dzisiejszy dzień podobnie jak wczorajszy strasznie przypadł mi do gustu, w dalszym ciągu jeździło mi się świetnie, trasa świetna, towarzysze podróży świetni - czego chcieć więcej?
Przewyższenia - lekko ponad 2000m


Kategoria 100-200km, góry, ro, s10, Szklarska Poręba 2010, ze zdjęciem

5 - Hejnice, Smrk, Stóg Izerski

d a n e w y j a z d u 108.71 km 30.00 km teren 06:51 h Pr.śr.:15.87 km/h Pr.max:67.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: kcal Rower:Accent Tormenta
Czwartek, 8 lipca 2010 | dodano: 14.07.2010

Jedziemy dziś w Góry Izerskie, czyli powinno być znacznie bardziej łagodnie, powinno...
Podobnie jak wczoraj wyjeżdżamy o 10. Pogoda rana idealna - jest znacznie cieplej i słonecznie. Zaczynamy od podjazdu w stronę Zakrętu Śmierci, lecz przed nim odbijamy w lewo mocniej pod górę. Na początku asfalcik, który zmienia się w nieprzyjemne, wielkie kamienie. Cały czas pod górę. Przyjmuję na dziś inną taktykę jazdy, nie robić tylu przerw na zdjęcia, jechać swoim tempem. Po podjeździe zjazd w stronę Orle.

Już po stronie czeskiej robimy chwilę odpoczynku na drugie śniadanie.

Generalnie jedziemy w kierunku Hejnic, nie mam pojęcia jaka była trasa.

W jakiejś czeskiej boudzie druga przerwa. Dziś rezygnuję z jakichkolwiek dodatkowych pętelek, które są jak dla mnie strasznie nudne, nie ma sensu... Czekam więc na resztę dodatkowe 20 minut. Gdy przyjeżdżają wybieramy drogę ku górze, dzięki mojej dzisiejszej taktyce jedzie mi się idealnie, zero kryzysów, sama przyjemność.

Na samym szczycie mamy piękną panoramę na Hejnice - nasz dzisiejszy, pierwszy cel.

Do samych Hejnic mamy non stop zjazd, momentami bardzo stromy

Przekonujemy się o tym chwilę później, 16% - dużo i do tego po szutrze, który bardzo wydłuża hamowanie. Na zdjęciu jechałem może z 40-45kmh

Znajdujemy się pod Pod vodopádami (568m n.p.m.).

Jeszcze chwilę zjeżdżamy. W Hejnicach robimy następną przerwę na "obiad". Zjadam bułkę, twarożek i tłustą kiełbasę ala salami...

Z Hejnic jedziemy na Smrk (1124m n.p.m.), mamy do podjechania około 700-750m w pionie. Na początku przyjemny asfalcik o nachyleniu około 5%, miejscami trochę więcej. Po posiłku jedzie mi się zaskakująco świetnie, nie chcę robić przerw więc zaniechuję czekania na resztę. Z asfaltu wjeżdżamy na ścieżkę, procent trochę przybywa.

Ze ścieżki nagle wyrastają ogromne kamulce, a procent jeszcze więcej. Jadę 5-6kmh przepychając pedały. Słońce mocno praży, ale jedzie mi się lekko. Mięśnie nie bolą. Czeska kiełbasa jest cudna. Próbuję się ścigać z Łasicem, ale na niego nie ma mocnych, wyprzedza mnie przed samym szczytem.

15km podjazdu pokonane:) Satysfakcja podobnie jak na P. Karkonoskiej jest ogromna. Czekamy chwilę na Marcina i Olę, wchodzimy na wieżę z której mamy świetne widoczki.

Z Smrk zjeżdżamy, a później podjeżdżamy (chwilę podprowadzamy - kamienie i korzenie) na Stóg Izerska (1105m n.p.m.). Ze Stogu zjazd do Świeradowa. Nie chcemy jechać główną szosą więc wybieramy "płaską" ścieżkę przez las. Na początek 4km podjazdu i chwilka zjazdu. Dojeżdżamy do głównej drogi i teaz jedynie 7km do Zakrętu Śmierci.

Zjeżdżamy do Szklarskiej bezpośrednio na pizzę, a potem do pensjonatu.
Trasa dzisiejsza była mega, jechało mi się świetna, prawie w ogóle nie było chodzenia, oby więcej takich dni!
Przewyższenia - 2115m


Kategoria 100-200km, góry, ro, s10, Szklarska Poręba 2010, ze zdjęciem

4 - Studenov, Nad Kotelní jámou, Špindlerův Mlýn

d a n e w y j a z d u 86.56 km 30.00 km teren 06:20 h Pr.śr.:13.67 km/h Pr.max:77.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: kcal Rower:Accent Tormenta
Środa, 7 lipca 2010 | dodano: 13.07.2010

Start o 10 i znów zaczynamy od podjazdu, tym razem 6km do Jakuszyc, potem szybko w dół do Harrachova. Za miastem wspinamy się na Studenov (930m n.p.m.). Na początku stromo, ale po asfalcie.

Asfalt po paru kilometrach znika i pojawia się szuter z kamyczkami, trochę gorzej się podjeżdża, bo robi się dodatkowo coraz stromiej. Muszę "przepychać" pedały zamiast młynkować. Wiadomo co sobie myślę - "Czemu idioto kupiłeś kasetę 11-28?!". Mimo bólu łydek wjeżdżam bez wypinania z pedałów. Na górze jest zimniej więc zakładam kurtkę. Teraz krótki zjazd i znów pod górę. Kierujemy się na Labská boudę(?).

Koło boudy jest drewniany dzwon

Wchodzimy na ścieżkę z zakazem jazdy rowerami. Tam gdzie da się jechać i nie ma ludzi to wolno :) jedziemy. Podjazd jednak przerasta mnie, brakuje mi przełożeń. Podchodzimy razem z Olą, Łasic z Marcinem próbują jechać:)

Gdy robi się łagodniej też wsiadam na siodełko. Przed szczytem robimy alumex'ową fotkę...

Rower też się załapał

Chwila w dół, odwiedzamy bunkier, ale nic ciekawe oprócz smrodu i śmieci nie było

Jeszcze trochę marszu i dochodzimy (w sumie po części podjeżdżamy) do zjazdu serpentynami, stromego, szybkiego - jednym słowem - PRZEŚWIETNEGO!

Podbijam swój dotychczasowy Vmax na 77kmh. Przy hamowaniu czuję smród palonych klocków, zresztą nie pierwszy raz...
Znajdujemy się w Špindlerůvym Mlýnie. Przez miasto płynie strumyk z pięknymi kaskadami.

Jemy obiad (w moim przypadku jak to na kolarza przystało makaron z sosem ;D). Łasic chce zobaczyć wodospad od dołu, który oglądaliśmy od góry (:P) więc podjeżdżamy wzdłuż strumyka, ale jest zakaz jazdy rowerami. Chwila odpoczynku na trawienie, nie najlepiej czułem się po obfitym posiłku. To co podjechaliśmy teraz trzeba zjechać. Następny cel - przełęcz karkonowską (1200m n.p.m. - taka wysokość jest po stronie czeskiej) od strony czeskiej. Trochę podjazdu, potem krótki zjazd w terenie i znów podjazd już główną szosą.

Znacznie łatwiej niż po naszej, lepszej stronie. Na przełęczy nawet nie robimy odpoczynku i zjeżdżamy polskim asfaltowym zjazdem. Tym razem włączam przycisk bezpieczeństwa i nie przekraczam 60kmh. Nie zjeżdżamy do Przesieki, ale odbijamy na skrzyżowaniu w lewo. Na szybkim, kamienistym zjeździe (jechałem wtedy około 55kmh) łapię snejka. Robimy pitstop, spieszę się, bo owady strasznie atakują. Krążąc po okolicznych lasach docieramy do Szklarskiej Poręby.
Trasę oceniam na 4, jak dla mnie za dużo chodzenia, zjazdy fajne, parę technicznym i dużo ultraszybkich drogami. Po czterech dniach mocnej jazdy czuję się "trochę" zmęczony...
Przewyższenia - 2250m


Kategoria 50-100km, góry, ro, s10, Szklarska Poręba 2010, ze zdjęciem

3 - Świeradów Zdrój, Polana Izerska

d a n e w y j a z d u 48.10 km 5.00 km teren 02:27 h Pr.śr.:19.63 km/h Pr.max:61.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: kcal Rower:Accent Tormenta
Wtorek, 6 lipca 2010 | dodano: 13.07.2010

Pogoda od rana była nie za ciekawa. Temperatura pozostawiała wiele do życzenia, deszcz co jakiś czas popadywał, ogólnie bardzo nie przyjemnie. Po powrocie z pizzy i spaceru po Szklarskiej poszedłem spać. Obudził mnie Łasic, że się przejaśnia i jak chcę to mogę jechać. Mozolnie wstałem i zacząłem się szykować. Pare minut później już podjeżdżaliśmy do Zakrętu Śmierci. Okazało się, że wcale taki straszny nie jest, a za zakrętem prawie non stop zjazd do Świeradowa:)

Droga do Świeradowa minęła szybko i przyjemnie, ale mimo, że miałem kurtkę było mi zzzzimno.


W mieście skręcamy w stronę Stogu Izerskiego. Na podjeździe bardzo przyjemnie - ciepło się zrobiło, około 7km w górę szybko minęło.

Kawałek jedziemy trasą bikemaratonu, lecz w drugą stronę :D

Nie podjeżdżamy na stóg, jest za późno, polana (965m n.p.m.) na dziś wystarczy.

Skręcamy na Orle, szuterek jest w sumie suchy, a omijanie ogromnych kałuż sprawia nam nie lada frajdę:)

Przejeżdżamy "Samolot" i już jesteśmy na zjeździe do Szklarskiej Poręby.

Mimo zimna i wilgotnych asfaltów bardzo przyjemnie mi się dzisiaj kręciło:)
Przewyższenia - 890m.


Kategoria 25-50km, góry, ro, s10, Szklarska Poręba 2010, ze zdjęciem

2 - Szrenica, Harrahov, Jizerka, Orle

d a n e w y j a z d u 88.58 km 40.00 km teren 05:34 h Pr.śr.:15.91 km/h Pr.max:70.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: kcal Rower:Accent Tormenta
Poniedziałek, 5 lipca 2010 | dodano: 12.07.2010

Z tego co słyszałem dziś planujemy zdobyć Szrenicę (1362m n.p.m.). Jestem nastawiony do tego trochę sceptycznie, ponoć ma być bardzo stromo i po bruku. Po wczorajszym podjeździe pod przełęcz trochę żałuję, że zdecydowałem się brać w góry kasetę 11-28... Czy ja na pewno chcę przez 5km iść z buta?
Ruszamy z pensjonatu o 9:45, Ola zapomina dowodu i musi się wrócić. Patrzę na szczyt z lekkim zniechęceniem.

Gdy Ola wraca podjeżdżamy drogą w stronę Jakuszyc, noga nie chce za bardzo pedałować, ale jako tako trzymam się grupy. Zajeżdżamy trochę za daleko, bo prawie aż pod Jakuszyce, więc zjeżdżamy jakieś 3km. Na samym starcie mamy dodatkowe 150m przewyższeń:) Już odpowiednią drogą dojeżdżamy do naszego podjazdu i tu totalne zdziwienie - zakaz wjazdu rowerami.

Po krótkich negocjacjach z panią sprzedającą bilety wchodzimy pieszo, trochę szkoda, bo nawet nie spróbuję podjechać. Stromizna jednak jest tak spora, że nie wiem czy bym podjechał nawet 500m.

Momentami gdy robi się bardziej płasko jedziemy. Do schroniska docieramy w niecałą godzinę, przekonuję się, że jednak lepiej podjeżdżać, bo taszczenie roweru pod górę jest cholernie trudne, szczególnie dla łydek.

Idziemy jeszcze trochę w górę, potem kawałek po płaskim, bo jest zakaz jazdy rowerami. Gdy wsiadamy na rowery zauważamy w oddali jakiś samochód więc nie ryzykując jeszcze na chwilę schodzimy.


Odbijamy w prawo i teraz mocno w dół:) Rowerzystów znacznie więcej, zjeżdżamy przeważnie asfaltami, ale trafiają się też odcinki szutrowe.

Do drogi Jakuszyce->Harrachov mamy przeważnie w dół, ale są też krótkie, aczkolwiek momentami strome podjazdy.

Docieramy do niej szybko i teraz w dół do miasta. Głodni szukamy sklepu co wcale nie jest taką prostą sprawą. Po długich poszukiwaniach znajdujemy spożywczy. Jemy i dalej w drogę. Chcę zobaczyć mamucią skocznię, więc zjeżdżamy w dół, a następnie kawałek w górę (14%).

Ze skoczni jakimś cudem cały czas mamy w dół, ale za Harrachovem zaczyna się już długi podjazd. Mijamy malutkie pole golfowe

Po asfaltowym podjeździe kawałek w dół technicznym zjazdem w terenie, miodzio! Na zdjęciu zbyt skomplikowanie to nie wygląda, ale wcześniej było znacznie ciekawiej.

Znów asfaltowy podjazd, ale znacznie łagodniejszy. Dojeżdżamy do mostu kolejowego na który oczywiście wspinamy się. Gdy jesteśmy na górze zaskakuje nas przejeżdżający pociąg. Trochę strachu się najedliśmy...


W dalszym ciągu podjeżdżamy, tym razem szutrem na Jizerkę, na której nawet się nie zatrzymujemy. Międzyczasie na zjeździe (już na Jizerce) pod koszulkę wlatuje mi osa. Na dole rozpinam koszulkę, a ona sobie odlatuje jak by nigdy nic...

Z Jizerki kierujemy się ku Stacji Turystycznej "Orle" mijając pod drodze parę strumyków, mostków i świetny zjazd po kamieniach:)

Podchodzimy na Granicznik (870m n.p.m.), a zjazd to czysta technika, udaje mi się zjechać w całości. Na "Orle" robimy przerwę na naleśniki i racuchy. Łasic zaplanował kółko (około 15km). Nic ciekawego, jak to zawsze na takich pętlach bywa. Długo w dół, ale trzeba było kręcić, a następnie mocny podjazd po kamieniach.


Robi się późno więc udajemy się do Szklarskiej Poręby drogą wzdłuż torów cały czas w dół:)

Przewyższenia (z GPS Marcina) - 1730m bez podejścia pod Szrenicę


Kategoria 50-100km, góry, ro, s10, Szklarska Poręba 2010, ze zdjęciem

1 - mocne zapoznanie z górami...

d a n e w y j a z d u 52.28 km 27.00 km teren 03:25 h Pr.śr.:15.30 km/h Pr.max:54.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: kcal Rower:Accent Tormenta
Niedziela, 4 lipca 2010 | dodano: 12.07.2010

...czyli zaczynamy od podjazdu pod Przełęcz Karkonoską (1198m.n.p.m.).
Po calutkiej nocy spędzonej w pociągu, nie do końca przespanej wysiadam z Łasicem w Szklarskiej Porębie kilka minut po 11. Podjeżdżamy do pensjonatu, robimy zakupy, rozpakowujemy się i już o 13 jesteśmy na rowerach. Plany na dzisiaj bardzo ambitne - podjazd po przełęcz (najtrudniejszy podjazd szosowy w Polsce).
Na początek przyjemny zjazd do Piechowic i tam zaczynamy podjazd.

Póki co fajnie, jakoś pod górę jadę, co chwilka krótki zjazd. Chcieliśmy ominąć Przesiekę i robimy mały skrót przez co lądujemy na chwilkę w terenie. Niestety nie da się przejechać i trzeba zsiąść, czyli mój cel na dziś nie osiągnę. Prawdziwy podjazd zaczyna się jednak za Przesieką. Stromiznę odczuwam bardzo, przełożenie 22-28 starcza, ale nie jest łatwo. Po kilkuset metrach wypłaszczenie pewnie na jakieś skromne 10-12%. Rower dziwnie lekko jedzie. Upał nieźle daje w kość, ściekający z twarzy pot trochę mnie irytuje.

2km do końca podjazdu i robi się coraz ciężej, chyba więcej procent, znacznie więcej. Na przełęcz jednak wjeżdżam już bez zatrzymania. Satysfakcja ogromna:)



Chwilka odpoczynku i wspinamy się jeszcze wyżej czerwonym.

Po wcale nie łagodniejszym podjeździe niż tym pod przełęcz odbijamy na zjazd, z początku bardzo kamienisty.


Trochę trzeba schodzić, ale w większości jakoś zjeżdżam. Kamienie zamieniają się w przyjemny szuterek, licznik przez najbliższe minuty cały czas wskazuje >50kmh. Banan z twarzy nie znika mi nawet na chwilę :D

Łasic wymyśla jakiś miks szlaków, trochę korzenia, trochę kamieni, trochę szutrów, trochę strumyków - generalnie bardzo przyjemnie. Zaliczam pierwszą, niegroźna górską glebę. Na szczęście po za obtarciami nic strasznego się nie stało.


Czuję, że plecak jest coraz lżejszy więc trzeba zjeżdżać do Szklarskiej po wodę i tym samym zakończyć dzisiejszą jazdę.


Kategoria 50-100km, góry, ro, s10, Szklarska Poręba 2010, ze zdjęciem

0 - dojazd na dworzec

d a n e w y j a z d u 31.55 km 5.00 km teren 01:27 h Pr.śr.:21.76 km/h Pr.max:34.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: kcal Rower:Accent Tormenta
Sobota, 3 lipca 2010 | dodano: 12.07.2010

Późnym popołudniem pojechałem najpierw do Łasica. Wybrałem drogę przez las kabacki i trasę Siekierkowską. Na moście Warszawa żegna mnie niesamowitym zachodem słońca:) Następnie lekko przed północą jedziemy na dworzec Warszawa Wschodnia. Wsiadamy do pociągu i jazda w góry!


Kategoria 25-50km, ro, s10, samotnie, ze zdjęciem

2 Sopot - maraton + wyjazd

d a n e w y j a z d u 54.33 km 33.00 km teren 02:39 h Pr.śr.:20.50 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: kcal Rower:Accent Tormenta
Niedziela, 27 czerwca 2010 | dodano: 12.07.2010

W nocy za długo nie pospałem, ale rano czułem się wypoczęty. Co z tego jak i tak nie miałem ani kasku, ani numerka startowego. Plan miałem taki, aby choćby przejechać trasę mini spokojnym tempem nie ścigając się z nikim. Po wczorajszej jeździe wiedziałem, że nikt na maratonie nie będzie się nudzić. Przed startem zawodników pojechałem jeszcze do serwisu, aby skontrowali mi tylne koło bo porobiły się małe luzy, wszystko za free mimo, że nie startowałem w zawodach, dzięki:) Atmosfera w miasteczku bardzo przyjemna. Po wystartowaniu wszystkich zawodników (trzy dystanse) poczekałem jakieś 3-4minuty, pogadałem z gościem w stoisku i spokojnie ruszyłem. Ku mojemu zdziwieniu zawodników z dystansu mini dogoniłem już po około 2km na podjeździe pod wczoraj wspomnianą górkę ze stokiem narciarskim. Wszyscy szli, a ja wolniutko jadąc bez problemu ich wyprzedzałem. W tym momencie obudził się mój duch walki i zacząłem wszystkich pokolei wyprzedzać, wyprzedzać i wyprzedzać aż do końca trasy. Jak się spodziewałem do końca maraton był poprowadzony prześwietnie, nie było żadnego płaskiego odcinka. Wszystko zjechałem i podjechałem (za wyjątkiem końcówki jednego podjazdu, ale nie było jak wyminąć spacerowiczów z rowerami). Na serpentynach zjazdowych nawet nieźle kładłem rower i osiągałem niezłe prędkości, trochę mnie to zdziwiło, bo w Nidzicy miałem spore opory z tymi ostrymi zakrętami na zjazdach. Za drugim bufetem (w przeciwieństwie do innych zawodników nie zatrzymywałem się) spojrzałem na licznik i się zdziwiłem, bo wskazywał już 25km, myślałem, że trasa mini będzie miała jedynie 22. Okazało się, że 33, bardzo się ucieszyłem, im więcej tym lepiej. Myślałem o zjeździe na medio (42km), ale ktoś powiedział, że to jest tylko druga pętla, więc odpuściłem, nie ma sensu jechać drugi raz tego samego. Ostatni kilometr to zjazd, szybki i jak dla mnie zdradliwy. Tak jak wczoraj nie wyrabiam się w jednym zakręcie i wypadam z ścieżki, ale na szczęście wyhamowuje i nie lecę na dół, a pani fotograf w porę ucieka na bok. Na mecie wyprzedzam jeszcze jednego zawodnika. Jego czas to 1.37, ja odejmuję sobie jakieś 3-4 minuty, czyli mam 1.33 co daje mi około 75-80 miejsce na 408. Gdyby mnie nie hamowali poprzedzający mnie zawodnicy było by znacznie lepiej, ale i tak nie jest źle.
Podsumowując
trasa maratonu - najlepsza jaką kiedykolwiek jechałem
organizacja - niezła, oznakowanie - ok, miasteczko - też ok
bufety i posiłek regeneracyjny - nie wiem bo nie skorzystałem
pogoda - świetna
Po maratonie jedziemy na pizzę, następnie na pole namiotowe, szybkie pakowanie i trzeba jechać. Mam chwilę do odjazdu pociągu więc udaję się na chwilkę na plażę. Podróż mija szybko i przyjemnie, z Malborka do Sztumu już jadę rowerem...





Kategoria 50-100km, ro, s10, morze, ze zdjęciem

Mazovia MTB Marathon - Lublin

d a n e w y j a z d u 59.28 km 55.00 km teren 03:08 h Pr.śr.:18.92 km/h Pr.max:54.50 km/h Temperatura: HR max:198 ( 98%) HR avg:171 ( 85%) Kalorie: 3157 kcal Rower:Accent Tormenta
Niedziela, 20 czerwca 2010 | dodano: 21.06.2010

Dawno się nie ścigałem, więc wypadało się sprawdzić na jakimś maratonie. Wybór padł na Lublin, termin mi pasował, trochę daleko, ale udało mi się znaleźć transport.
W niedzielę pobudka około 5:30, wyjazd przed 7. Do Lublina docieramy szybko bo w niecałe 2h. Pogoda nie zachęca do wyjścia z samochodu, cały czas mży i nieprzyjemnie wieje. Na szczęście temperatura jest akceptowalna. Przed 10 przyjeżdżają: Ewa, Arteq, Adam, Tomek. Spotykam też Grzegorza z Welodromu, ale nie mogę znaleźć Tomka. Deszcz coraz bardziej zaczyna padać. Do sektora wchodzę po 11 i jestem prawie na samym końcu. Coś czuję, że to nie będzie mój dzień, nie cierpię mocnego startu jak jestem mokry i schłodzony, a poza tym to błoto, ale o tym później. 20 minut po 11 start mojego- trzeciego sektora, wyjątkowo spokojny, to dobrze, więc przeciskam się jak najszybciej do przodu. W jazd do lasu i błoto, ale takiego się nie spodziewałem, głębokie, i ogólnie takie nie fajne. Trochę się boję o moje zdolności techniczne, które wydawało mi się, że równają się zeru. Wszyscy przede mną kręcą kółeczka, wywalają się, a ja o dziwo jadę (!), co prawda tylny Racing Ralph trochę sobie ucieka, ale nie jest tak źle. Po 20 minutach doganiam Tomka, z którym będziemy się przez najbliższy czas nawzajem wyprzedzać. Po 10km czuje się pewniej w takich warunkach więc zaczynam mocniej cisnąć i Tomka już nie widzę. Ciężko się wyprzedza w takich warunkach, przeważnie jest jeden rozsądny tor jazdy, więc zawodnicy niejednokrotnie blokują mnie. Jedzie mi się zaskakująco dobrze, do czasu, gdy zaczyna mnie strasznie boleć (a raczej kuć) brzuch. Muszę trochę odpuścić, ale koła zawodnika przede mną nie puszczam. Na szczęście po 10 minutach ból mija i sukcesywnie wyprzedzam i doganiam grupki. W pierwszym bufecie łapię szybko dwa batony i izotonik, który wywalam, bo przypominam sobie, że w plecaku mam swój własny. Niestety tutaj pojawia się odcinek - jakieś 500metrów gdzie trzeba poprowadzić rower, jacyś chojracy próbowali jechać, ale wszyscy rezygnowali. Na zjeździe już jedziemy, szybko jedziemy i czuję, że klocków mam coraz mniej. Odcinki asfaltowe przeważnie ciągnę jakieś grupki, lub uciekam i doganiam inne. Następny długi zjazd po drodze mocno ciśniemy z zawodnikiem, niecałe 55kmh, w tym momencie przypomniałem sobie, że nie mam już w ogóle hamulców, sic, co ja teraz zrobię? Coś kombinuję ze spowalnianiem roweru butami, co nie jest łatwe na dziurawej drodze i przy takiej prędkości. Na szczęście udało się i jedziemy dalej. Na rozjeździe mega/giga zastanawiam się przez chwilę, ale brak klocków przekonuje mnie do skręcenia w prawo czyli na mega. Przed drugim bufetem znów zaczyna mnie boleć brzuch, o wiele mocniej niż ostatnio. Muszę trochę zwolnić, wyprzedza mnie parunastu zawodników, a ja tracę parę cennych minut. Boli mnie tak bardzo, że aż zastanawiam się czy nie zrezygnować z jazdy, ale nie po to tu przyjechałem taki kawał. Po bufecie, na którym biorę żel ból ustępuję, a ja biorę się za odrabianie strat. Czy wspominałem, że wyprzedzam tam Marcina? Nie wygląda najlepiej, po wymianie paru zdań już wiem dlaczego. Trochę mnie podbudowuje ten fakt i uciekam mu czym prędzej. Manetki działają ze sporym opóźnieniem i z bardzo małą precyzją (nieraz gdy manetka wskazywała 5 jechałem na 2), linki totalnie uwaliły się błotem. Podczas połączenia trasy mega z fit zaczynają się problemy, bo fitowcy jeszcze jadą, a raczej prowadzą rowery. Kulturalnie puszczają nas, ale niektórzy jadą bardzo nieprzewidywanie po błotku. Nie wspominam w ogóle o błocie, bo zdążyłem się już przyzwyczaić, czułem się w miarę pewnie: ) Przy wjeździe do lasu prawie wjeżdżam w drzewo, ledwo co (nogami) wyhamowałem. Przy tabliczce 8km do mety zaczyna się prawdziwe błoto, na którym zaliczam jedyną na całej strasie glebę, a dokładniej piękne OTB. Ręce wpadły mi w błoto, aż po nadgarstki, więc było miękko :D Myślałem, że taka masakra będzie aż do mety, ale po 5km wjeżdżam na ścieżkę okrążającą zalew. Mimo, że jadę dużo ponad 30kmh dogania mnie jakiś zawodnik, myślę „będzie walka na finiszu”. Jakieś 300mietrów przed metą opadam kompletnie z sił, chcę go przepuścić, ale okrzyki Tomka „Dawaj Janek, dawaj” zmotywowały mnie i uciekłem mu trochę, dzięki… Na samej mecie prawie wjeżdżam w zawodniczkę z fita, krzyczę lewa wolna, a ona nic. W ostatniej chwili skapnęła się o co chodzi i zjechała. Szybko wypinam się z pedałów i mocno hamuję przed barierkami.
Strata do czołówki ogromna, ale oni jechali po nierozjeżdżonym błocie. Trochę mnie zdziwiło, że Tomek był już na mecie, ale jak się okazało zerwał łańcuch i wycofał się. Trochę szkoda, bo chciałem zrewanżować się za Nidzicę. Dziś zapunktowałem najwięcej dla teamu, przede mną był tylko Antonii (Blantek?), z którym jeszcze nie miałem przyjemności zamienienia słowa. Objechał mnie jednak jedynie na dwie minuty.
Organizacja bardzo dobra, trasa świetnie oznakowana, ciast i kanapek jak zwykle dużo, trasa bardzo monotonna (błoto, błoto, błoto), ale był to dobry sprawdzian techniczny i psychiczny. Jedynie umiejscowienie pierwszego bufetu nie najlepsze, nie można było go przestawić na drogę 100 metrów wcześniej? Karczerów trochę za mało (4), kolejka ogromna więc wskakuję z rowerem do ciepłego zalewu :)
Ogólnie jestem zadowolony z jazdy, bez kryzysów, co prawda przez podwójny ból brzucha straciłem parę miejsc, ale nie ma tragedii. Moja technika jazdy w błocie mnie miło zaskoczyła. Na mecie nie czułem się strasznie zajechany, gdyby nie hamulce z chęcią pojechałbym giga, cóż, następnym razem. Najważniejsze, że sektor utrzymany...
Jak ktoś przebrnie przez ten cały tekst to GRATULUJĘ!
Czas - 03:08:38
Open - 85/380 (02:27:24)
M1 - 10/33 (02:29:57)
hz0% fz21% pz79%



Kategoria 50-100km, ro, s10, zawody, ze zdjęciem

Bełchatów, Łódź, Warszawa czyli powrót/5000km!

d a n e w y j a z d u 128.74 km 0.00 km teren 04:28 h Pr.śr.:28.82 km/h Pr.max:55.00 km/h Temperatura:27.0 HR max:184 ( 91%) HR avg:134 ( 66%) Kalorie: 3213 kcal Rower:Accent Tormenta
Niedziela, 6 czerwca 2010 | dodano: 06.06.2010

Rano pogoda podobnie jak wczoraj świetna. Po przebudzeniu się czułem zmęczenie ostatnimi intensywnymi dniami, lecz nie zmartwiłem się tym, przecież odpocznę sobie jak wrócę do domu:) Niechętnie wyruszam w drogę powrotną o 12:20. Od samego początku czuję wiatr z południa, dla mnie to dobra informacja prawie całą trasę będę miał szybko i sielankowo. Drogę do przecięcia drogi nr8 wybrałem taką samą jak wczoraj - tak mi się spodobała, że postanowiłem powtórzyć ten fragment. Chcę jakoś ominąć traumatyczny odcinek po przecięciu głównej trasy i skręcam na Magdalenów, na mapie nie mam takiej miejscowości, ale ryzykuję. Droga niestety zakręca w stronę wcześniej wspomnianej trasy nr8 i tym sposobem nadrabiam jakieś 6km. W Klukach wjeżdżam na ósemkę i kieruję się w stronę Bełchatowa, samochodów nie za dużo, wyprzedza mnie konwój straży pożarnej na sygnale. Wiaterek niestety teraz wieje mi prosto w twarz, ale jakoś jadę :D W Bełchatowie według drogowskazów kieruję się na Pabianice. Droga trochę gorszej jakości niż te którymi jeździłem wczoraj i samochodów jakby więcej, ale nie jest najgorzej, co chwila krótkie podjazdy i zjazdy wynagradzają wszystko. Prawie cały czas mam wiatr z boku więc nie jest najgorzej. Po 80km robię sobie pierwszą przerwę na bułkę, po niespełna 5 minutach ruszam dalej, nie ma sensu chłodzić mięśni. Od tego momentu jedzie mi się lżej i szybciej, pod górki mocno cisnę, a z nich jeszcze bardziej, nierzadko jadę ponad 40kmh, w Dłutowie na ograniczeniu prędkości 40kmh jadę 46 i z taką prędkością mijam fotoradar, czekam z niecierpliwością na zdjęcie:) W Pabianicach skręcam na Łódź. W Łodzi trochę sobie pobłądziłem, prawie wywaliłem się na szynach, które w wielu miejscach nie są w najlepszym stanie. Na stację "Łódź Fabryczna" dojeżdżam godzinę wcześniej niż planowałem więc pakuję się we wcześniejszy pociąg. Podróż mija szybko i bezproblemowo, nawet był luzik. W Warszawie wysiadam na Zachodniej i pędzę czym prędzej do domu, od Poleczek do Mysiadła jadę za autobusem 739, ostatnio często tak jeżdżę, mimo paru przystanków jestem szybciej w domu o parenaśnie minut...
Długi weekend czerwcowy zaliczam do bardzo udanych, wykręciłem 526km, pobiłem mój rekord dystansu całodniowego, poznałem wiele nowych okolic, a co najważniejsze nowe, nieznane drogi, krajobrazy dały mi wiele frajdy z jazdy. Na pewno jeszcze tam zawitam nie raz...
Ten tydzień planuję potraktować regeneracyjnie, mam nadzieje, że nie zabraknie spokojniej jazdy w terenie, za którym się strasznie stęskniłem.
Przy okazji, przekroczyłem już 5000km, rok temu udało mi się to 13 wrześnie, czyli mam ponad 3 miesiące przewagi, nieźle:)!
hz64% fz28% pz4%





Kategoria s10, 100-200km, samotnie, sliki, ze zdjęciem, Pajęczno